Mieszkanie

Wczoraj, po locie, zatrzymałam się u Kuzyna. Nie jest to mój kuzyn, ale męża mojej przyjaciółki. Kuzyn ma imię, ale pozwolę mu je zachować i to zachować w tajemnicy. Był bardzo gościnny, z wyrozumiałością spoglądał na moje wygibasy z zawartością walizek, pomógł włączyć odpowiednią sieć w telefonie i nawet wybrał się na stację, by mi pomóc kupić bilet dobowy.

Pojechałam na trzy visningi.

Po powrocie Kuzyn mnie nakarmił spaghetti, posiedzieliśmy chwilę razem, zagraliśmy.
Tak minął wieczór i poranek – dzień pierwszy. Nikt nie spojrzał i nie ocenił, czy to było dobre.

Wyprowadziłam się od Kuzyna. Została u niego waliza. Kuzyn to w końcu rodzina, czyż nie? Nie moja, ale rodzina.

Wprowadziłam się do klubu esperanckiego. Przywitał i nakarmił mnie zupą sekretarz, odwiedził były przewodniczący. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy w tym łagodnym języku na znane nam wszystkim tematy – kto, jak, kiedy się uczył esperanta, anegdoty z życia klubu, obecne animozje. Czułam się u siebie.

Spacerem poszłam na obecny adres Basi i Tomka. Razem pojechaliśmy na Linderudsletta, obejrzeliśmy co było do obejrzenia, zawieźli mnie z rzeczami – głównie rowerem – do klubu.

Rozmawialiśmy.
Nie mamy mieszkania.