Swobodna Sobota

Dziś był wspaniały dzień. Najlepszy jak dotąd. Słoneczny i deszczowy. Pachnący czosnkiem i jagodami. Dobry, bardzo dobry dzień.

Nie bez znaczenia jest fakt, że się wyspałam. Obudził mnie dopiero Douglas, kiedy podjechał do klubu o 9:30. Zważywszy, że położyłam się wcześniej niż zwykle – spałam wieki. Ale tego potrzebowałam.

Na sygnał Basi i Tomka podeszłam na Carls Berner Plass, tam – na pocztę. Opłaciliśmy mieszkanie. Obliczanie tego było koszmarne, ale już za nami.
Wracając, zrobiłam zakupy – jak mi Douglas tłumaczył – nie w norweskim, tylko w imigranckim sklepie. Wracając – znalazłam czterolistną koniczynkę – to znaczy, że moje zwykłe szczęście do mnie wraca, wszystko będzie dobrze.

 

W klubie zrobiłam obiad dla siebie i dla Douglasa. Spaghetti z czosnkiem, smażone, do tego ser i fiskeboller. Spaghetti z czosnkiem. I z pieprzem. Przypominają się czasy fantoftu, nasze obiady z Asią, z Alexem, Veronicą, Iris, Kate i Karą. Mój pierwszy norweski wypad.
Czosnek jest zdrowy – a ja mam zamiar nie chorować. To głupie – chorować w Norwegii. Dlatego w mojej diecie muszą być owoce, czosnek, cebula.

W trakcie obiadu wszedł znajomy Douglasa, esperantysta spod Bergen  – Borg. Świetnie się rozmawiało. Jego Esperanto było piękne, zadbane i bogate. Z jakim zdziwieniem przyjęłam informację, że od ponad roku z nikim nie rozmawiał w tym języku! Ma problemy rodzinne. O których bez zająknięcia mógł opowiedzieć – włącznie z opisem procedury przekazania szpiku od członka rodziny po wyczyszczeniu z antygenów. Niesamowite, czego można się przypadkiem dowiedzieć. Za takie przypadkowe spotkania – kocham Esperanto.

A potem pojechałam rowerem za Grefsen – do grefsensskogen.

Resztę dnia spędziłam w lesie  – na jagodach.  Zebrałam trochę ponad kilogram jagód. I wystarczająco dużo od razu zjadłam, by czuć błogie zadowolenie. Po powrocie zaproponowałam Douglasowi jagody – mirteloj. Nie odmówił. Zjedliśmy razem z płatkami owsianymi, bananami i mlekiem.

 

To był naprawdę, naprawdę dobry dzień.