Sobota nie uradowała nas zapowiadaną piękną pogodą. Pochmurno, chłodno, wietrznie. Zrobiłam zakupy w Remie i Kiwi i pojechałam na rowerową wycieczkę po wieszaki. Wcześniej cieszyłam się pierwszym śniadaniem w naszym mieszkaniu – a towarzyszące temu posiłkowi dźwięki gitary tylko dodały uroku tej chwili.
Dzięki wieszakom mogłam zrobić porządek w szafie. A dzieki zakupom – ugotować obiad. Tutaj czekała mnie przykra niespodzianka – indukcja. To znaczy, że ani patelnia pożyczona z klubu, ani przywieziona z Polski, ani rondelek – nie działają. Działa stary emaliowany garnek. A że cebula, cukinia i papryka już pokrojone – to smażyłam w garnku.
Basia i Tomek wpadli ze zdobycznym łóżkiem, ja wypadłam powłóczyć się po okolicy. Oto dziadełka, zapewne Sztuka, z sąsiedztwa. Jest tego więcej, pozbieram i pokażę niedługo.
Poćwiczyłam, poczytałam. Skończyłam Dzienny Patrol Łukanjenki. Już ostrzę zęby na kolejną część.
Czy koles z pomnika myje zęby?
Na dwoje babka wróżyła. Może jeść lizaka.
Podejść bliżej i zobaczyc!