Pułapka konwersacji

Spędzam dużo czasu w pracy, ale nie samą pracą żyje człowiek. Poza komputerami są przecież – Bogu dzięki! – ludzie. A z ludźmi, jak to z ludźmi – gada się. Więc gadamy.

Wczoraj miałam okazję poczuć się jak rasowy Norweg. Wpadłam bowiem w konwersacyjną pułapkę kolegi. Ab ovo: w weekend przychodzimy do pracy my – imigranci. Norwedzy raczej nie są chętni. I ja to rozumiem, i ja to szanuję. W każdym razie: ja z Basią, Soheila, Lo, Bojan, Yiming, Omar… Przechodzę więc sobie, zagaduje mnie Omar:
– Jak leci? (Hvordan går det?) – zapytuje.
– Dobrze, dzięki – uśmiecham się. – A u Ciebie? (Bare bra, takk. Og med deg?)
I tu rozmowa powinna mieć swój finał, typowo norweski happy end: on powinien powiedzieć, że świetnie. I pogadali my.

Nie tym razem.
– Nie za dobrze – mówi Omar.
– Co się dzieje? – zapytuję. – Zmęczony po tygodniu pracy? – podsuwam.
– Nie, odpocząłem wczoraj, ale źle się czuję emocjonalnie – Żali się. Oho! Więc będzie emocjonalnie.
– Coś cię zdołowało?
– Jestem z Meksyku – wyznaje. Mnie to z lekka zatyka, bo w sumie ja z Polski, ale mnie to nie dołuje. On widzi w moich oczach konsternację zamiast zrozumienia i współczucia, więc przechodzi do natarcia – z tego rejonu, w którym było trzęsienie ziemi. Słyszałaś, prawda?
– Nie, co się wydarzyło?
– Jak to, nie wiesz? Było potężne trzęsienie ziemi, na całym świecie się o tym mówi.
– No, ja nie słucham radia, nie mam telewizora, gazet nie czytam – nie rozumiem, czemu jestem w defensywie, przecież chyba wolno mi nie wiedzieć, ale tego już nie mówię.
– W polskich gazetach też na pewno o tym było – mówi z przyganą.
– Ale ja polskich też nie czytam. Ale co z rodziną, wszyscy bezpieczni? – udaje mi się odbić piłeczkę.
Dowiaduję się, że tak, przyjaciele też, ale jednak bolą te zniszczone trzęsieniem ziemi rodzinne strony, boli 300 ofiar. Rozumiem.
– Nie wiem, jak powiedzieć po norwesku ‚przykro mi’ (‚I am sorry’) – przyznaję, – ale to właśnie chciałabym powiedzieć.
– Nie szkodzi, ja też nie wiem, w końcu nie jestem Norwegiem. Ale rozumiem. Dziękuję.

Niby rozumiem. I właściwie nie rozumiem – co tu się stało (się)?

Nie miałam pojęcia, że jest z Meksyku (imię Omar nie wskazywało mi na takie pochodzenie, raczej obróciłabym głowę na południowy wschód, gdybym szukała Omarów na mapie), ani że coś się w Meksyku wydarzyło. Czułam się głupio, kiedy otwierał przede mną wnętrze i jeszcze bardziej, kiedy zaatakował moją nieświadomość świata tego. Norweżeję. Dziczeję.