Dziś nadszedł ten dzień. Dzień rozliczenia. Kody wymagane do pierwszego logowania przyszły pocztą. Nie pozostała więc żadna przeszkoda. Trzeba uczynić swoją powinność. Rozliczanie w moim wykonaniu można podzielić na pięć faz (jak żałobę) – nie mogę oprzeć się pokusie:
Faza 1: Zaprzeczanie. Jest to ten czas, kiedy oszukuję się, że jeszcze dużo czasu. Że spokojnie, na luzie. Czytam sobie książkę, siedzę w plamie słońca. Takie spokojne YOLO w moim stylu – ale gdzieś nade mną wisi ten miecz Demoklesa.
Faza 2: Przygotowanie miejsca. Polega to na przeniesieniu wszystkich papierów, które mogą mieć jakiekolwiek znaczenie, w jedno miejsce. Ale należy je jeszcze malowniczo rozłożyć, tak, żeby stworzyć twórczą atmosferę i w jakiś sposób nastroić się do zadania.
Faza 3: Rezygnacja. To moment, kiedy trzeba zająć się czymś innym, bo przewody grożą przegrzaniem. Dziś ulgę w myśleniu przyniosła kolorowanka z budynkiem parlamentu:
Faza 4: Rozliczenie. Jak widać, nie ma lekko.
Faza 5: Ulga. Teraz można wrócić do życia. Co wymagało zrobienia, zostało zrobione. Życie znów nabiera kolorów.
W praktyce były to 4 kliknięcia na stronie urzędu podatkowego i voila! – dokument przesłany.