Pogoda, praca i pisanie

W trakcie pobytu rodziców pisałam mało, z braku czasu. Po ich wyjeździe podsumowałam tygodniowe zwiedzanie i – znów nie pisałam – ze zmęczenia. Pracowałam teraz 10 godzin dziennie, bo jest możliwość robienia nadgodzin, a ja wszak zarobić tu przyjechałam. (Nie znaczy to, że pracuję cały dzień, bo wszak dzień tu długi – dziś słońce ukazało się o 3:55, a schowa o 22:40). Poza tym – pada deszcz.

Od wyjazdu rodziców codziennie chmury – czasem jaśniejsze, czasem ciemniejsze – zakrywają niebo. I deszcz sprawia ulgę spieczonej ziemi.

W Bergen nawet – dziś padało po raz pierwszy od ponad miesiąca! W deszczowym, burzliwym Bergen! (Kiedy mieszkałam tam w 2011 to nie było tygodnia bez deszczu… choć zdarzył się cały miesiąc bez jednego przebłysku błękitnego nieba!).

Zmiany klimatyczne dopadają Norwegię. Ale może dzięki obecnym deszczom nie będzie problemów ze świętowaniem nocy świętojańskiej, najkrótszej w roku. A ona tuż-tuż!

W pracy spokojnie, choć samej pracy sporo. Sezon urlopowy się zaczyna, trzeba zakasać rękawy. Nowera kończy jutro Ramadan, więc podarowałam jej słoik bigosu. Poprosiłam mamę specjalnie, żeby przygotowała jeden słoik bez mięsa – dla mojej muzułmańskiej koleżanki. Przez cały rok za każdym razem, gdy jadłam bigos, pachniał jej przyjemnie i chciała spróbować. „Svinekjøtt” – powstrzymywałam ją. Teraz, na koniec postu – może spróbować – ciekawe, czy jej zasmakuje.

Jutro lecę na chwilę do Wrocławia. Ważne sprawy mnie wzywają. Postaram się jednak opowiedzieć tu w tym czasie o zabytkach, o których dowiaduję się zawsze więcej niż zdążę tu opisać.