Basia i ostatni dzień w Oslo

Ostatni dzień z siostrą okazał się upalny, duszny, ciężki. Rano, o 5:20 obudziła mnie burza – po 15 minutach ulewnego deszczu na niebie ukazała się tęcza. Gdy szłam do pracy dalej padało, ale nie tak ulewnie.

O 12 w samo południe wróciłam. Ukrop nie do zniesienia w jeansach i bluzce z rękawem. Na szczęście można się przebrać przed podróżą, a i plan na dziś nie był zbyt napięty: muzeum narodowe – Fretex (czyli sklep ze wszystkim używanym: od ubrań przez sprzęty domowe, ceramikę, szkło i książki – z czego te ostatnie interesowały mnie najbardziej) – biblioteka miejska (dziś mijał mi termin trzymania książki „Råta”, którą skończyłam wczorajszej nocy) – opera.

W muzeum było jak zawsze pięknie, choć wyjątkowo tłumnie. Wycieczki z dalekiego Wschodu tłoczyły się przed niektórymi obrazami jak ławice ryb. Poza tym, niestety, w niektórych salach było duszno. Na szczęście nie u moich ulubionych romantyków!

We Fretexie nie tylko mnie udało się zdobyć dwie książki – w tym opasłe tomisko zawierające trylogię obyczajową Sigrid Undsted, pt. „Kristin Lavransdatter”; Basia znalazła idealny wazonik i podkładki pod szklanki. Zakupy bardzo udane. Biblioteka zaliczona.

W drodze na operę zjadłyśmy lody i niemal umarłyśmy z gorąca. Na szczęście na samym budynku opery było chłodniej – wiał delikatny wiatr od fiordu, a słońce  przesłaniały co chwilę chmury. Idealnie dla nas.