Odwiedziny, mrozy i cudze wspomnienia

Blachow i Kuba odlecieli rano. Ruszali o piątej, co oznacza, że jestem totalnie niewyspana. Wybraliśmy się na fajną Mszę, na spacer z zachodem słońca na półwyspie Bygdøy, na świąteczny jarmark (tak, zbyt wczesne jarmarki dotarły i tutaj, zresztą – całe to rozkładane badziewie wygląda jak ciut uboższa wersja wrocławskiego).

Jeżeli komuś wydaje się dziwne, że mój mąż odwiedza mnie już drugi raz w zestawie ze swoim przyjacielem – to ma rację. Mnie też wydaje się to dziwne i niepokojące 🙂

W klubie esperanckim wspomnienia o gorącym kongresie młodzieżowym w Afryce. Nie moje wspomnienia, ja tylko jestem pośrednikiem – ja nie poleciałam do Togo. Mogłabym napisać, że to dlatego, że planowałam ten wyjazd do Norwegii, ze wiedziałam, ze nie będę miała możliwości. To nieprawda. Po prostu się bałam i nie ciągnie mnie do Afryki na tyle, by przezwyciężać strach.

Tym bardziej cenię opowieści i zdjęcia moich znajomych i z radością prezentowałam je klubowiczom w Oslo.

 

Planowanie i oczekiwanie

Jutro przyjeżdżają Blachow z Kubą. Cieszę się i posprzątałam już mieszkanie, wymyłam piekarnik, zrobiłam pranie, przygotowałam pościel. Tradycyjnie – gdybym czytała ten blog, nie spodziewałabym się wpisów do wtorku włącznie.

Na osłodę pochwalę się, że zakupiłam bilet na musical „The Book of Mormon” – dopiero na 3. kwietnia, ale cieszę się już.

Pierwszy świadomy i dłuższy kontakt z Mormonami – to też norweskie wspomnienie, z Bergen.  Książki w kilku językach, otrzymane od Mormonów, złożyliśmy wtedy w Fantofcie i co jakiś czas czytało się fragmenty – ja po norwesku lub niemiecku, Florian na głos po polsku. To miłe wspomnienie. Tym bardziej dobrze będzie zobaczyć ten świetny musical tutaj.

Jeśli ktoś włada językiem norweskim i chciałby się dowiedzieć więcej o musicalu, może tutaj posłuchać jak wypowiada się odtwórca roli Cunninghama. Kto woli piosenki – polecam zwłaszcza pierwszą, w tym wykonaniu.

Zima nie zaskakuje

Zima zaczynająca się w połowie listopada może zaskoczyć drogowców. Ale nie w Oslo. Tutaj wszyscy są gotowi.

Co roku wraca w Polsce temat – czym sypać? Sól pomaga roztopić lód najlepiej, ale niszczy buty, ubrania, szkodzi roślinom i psim łapkom. Piasek powstrzymuje poślizgi, ale zmienia się w błoto i wszystko brudzi…

Tutaj się nie rozdrabniają. Dosłownie. Sypią ulice i chodniki grubym żwirem.

Listopadowy podatek

W Norwegii płaci się około 30% podatku, przy moich zarobkach. Oczywiście, dzieje się to, jak u nas, pomiędzy pracodawcą a pracownikiem. Pracodawca płaci 100%, z czego 70% pracownikowi.

Ale tutaj państwo robi prezent obywatelom (i całej reszcie pracowników) i przed Świętami Bożego Narodzenia obniża podatek. Jako że dzień wypłaty zależy od firmy, to by zapewnić, że każdy tę większą wypłatę dostanie przed Wigilią – mniejszy, 20% podatek naliczany jest w listopadzie.

Sądzę, że to całkiem niezły pomysł, który napędza gospodarkę. Co ciekawe – nikt tu nie oprotestowuje tego, że akurat przed chrześcijańskim świętem, ani że to jeszcze bardziej komercjalizuje święta, ani w żaden inny sposób. Okej, w radiu można usłyszeć rozmowę: czy to potrzebne, albo czy nie za wcześnie na świąteczne piosenki w listopadzie – oba tematy są traktowane podobnie lekko.

Den første snøen

Pierwszy norweski śnieg podstępnie zaczął padać około godziny 8:00, przed wschodem słońca. I tak sypał i sypał. Nawet yr.no nie zapowiadało jego przybycia. Lubię myśleć, że zwabiły go moje pierniczki.

W związku z tym każdy, z kim weszłyśmy w jakąkolwiek interakcję, zapytał nas, czy mamy piggdekk – opony rowerowe lub nakładki na opony z kolcami i miękką gumą, przygotowane na zimę. Nie mamy. Nasze rowery marzły na  dworze bez dodatkowego ogumienia.

Drogę z pracy pokonywałam po jednej trzeciej: trochę jadąc, trochę prowadząc rower, a trochę jeszcze robiąc zdjęcia:

Po powrocie do domu ulepiłam na balkonie bałwanka – zima przyszła – bałwanek musi być. Potem rozgrzałam się 90-minutowym treningiem.

Mróz i pierniki

Dziś mróz nie zelżał ani na chwilę – jak rano, po ciemku, tak w południe, gdy jechałam do Kiwi na zakupy, i tak o zachodzie słońca, kiedy wracamy z pracy – kałuże skute lodem, szron na drodze i na trawie, szron na nagich gałęziach.

Idealny moment, żeby zacząć typowo zimowe zajęcie. Pierwsze tegoroczne pierniczki:

Efekt jest zadowalający. Kiedy z chłopcami przyjedzie do mnie cukier puder do lukru – efekt będzie przefantastyczny. Jak co roku.

(przepis ze strony: http://www.mojewypieki.com/post/szybkie-pierniczki
– ale to nie musi być cukier puder, tylko zwykły, a mąki też można użyć jednej.)

Rejestracja w Kościele i inne ciekawostki

Wspominałam, że kiedy tylko dostałam numer personalny – zarejestrowałam się w Kościele Katolickim. Jest to ważne, by się rejestrować, bo w Norwegii organizacje pożytku publicznego podlegają kontroli względem liczby członków czy użytkowników. Od tej liczby zależą dotacje państwowe. Żeby organizacja mogła zaliczyć mnie w poczet swoich członków – trzeba się zarejestrować, podając numer. Z radością się zarejestrowałam.

(Instytucje religijne kierują się zasadą wyłączności, to jeśli ktoś chce się zarejestrować w KK, a już jest zarejestrowany gdzie indziej – to proces jest trudniejszy, nie wiem do końca na czym taka prawna konwersja polega.)

W Norwegii Kościół Katolicki liczy sobie około 200 tysięcy wyznawców. Większość stanowią Polacy. Taki mały Kościół. Może właśnie dzięki temu tak dobry.

Bo tutaj, co skwitował miło polski ksiądz Hindus, Anthony: kościół jest pełen na każdej Mszy. Bartek zauważył: niemal wszyscy idą do komunii. Bo tutaj „nie zmusza nikogo próżność, trwoga, ciekawość, nawyk, nastrój tej świątyni”… Tu nie jest uświęcone tradycją chodzenie na msze. Nie ma przymusu, a co za tym idzie – idziesz, bo chcesz.

Przychodzą więc ludzie, którzy chcą, mają potrzebę, wierzą, pragną tu być. Oczywiście, to nie jest pierwszy raz, kiedy czuję tę atmosferę podczas Mszy świętej  tak bywało na oazach, w duszpasterstwie akademickim, w Bergen, na pielgrzymce. To ta sama radość z przebywania wśród swoich, bardzo, bardzo swoich.

Ks. Anthony mówił o tym, co go urzekło w Polsce. To hasło „Bóg-honor-ojczyzna”, stawiające na pierwszym miejscu Boga – to ewenement na skalę światową. Podobało mu się, ale zrozumiał, ze ono faktycznie ma jakieś odzwierciedlenie z rzeczywistości, gdy zaczął jeździć przez Polskę. A tam przy drogach krzyże, kapliczki, figurki Matki Boskiej, obrazy świętych; Matka Boska „wędząca się” na ścianach w kuchni, krzyż w salonie, etc.

Miło się tego słuchało. Ks. Anthony jest bardzo ciekawą osobą – z jednej strony ma wspaniałe poczucie humoru i jest miły, potrafi mówić miłe rzeczy:
– Słabo to wyszło – kwituje ewidentny fałsz wiernych w melodii „i z duchem twoim”. – Ja wiem, ze czasem jest ciężko, dzisiaj ewidentnie. Ale postarajmy się, bo św. Augustyn mówi, że śpiewając dwa razy się modlisz. A Bóg nam dał wszystkim jakiś głos. Zwłaszcza dziś, gdy nie ma organisty.
Z drugiej strony potrafi być bardzo zasadniczy i nieustępliwy, używa słów nie wolno, to złe, tak nie można, trzeba – częściej niż inni.

Przy okazji ewangelii o pannach roztropnych i niemądrych wspomniał, że w Indiach ten zwyczaj z wyczekiwaniem pod domem weselnym jest do tej pory obecny, dlatego ten fragment nikogo tam nie dziwi.