Słońce. Błękitne niebo. Spokój… czy mogą być lepsze warunki do polowania na meble i inne rzeczy do mieszkania? Wychodząc z tego założenia Basia i Tomek ruszyli po kanapę, ja- na wyprzedaż garażową. Niestety – same zabawki i ubrania. Wsrod nich- spasiony jednorożec. Rozbawił mnie wystarczająco, by strzelić fotkę, ale za mało, by spytać o cenę.
Tymczasem na elewacji na przeciwko ktoś naniósł ostrzeżenia przed krwiożerczym kapitalizmem.
Nie bardzo przejmując się tymi malowanymi płomieniami poszłam dalej, do kościoła. Po drodze miałam inne kościoły – dawne katolickie, zmienione na protestanckie świątynie/centra kultury, czy- znajdujące się wprost w kamienicach. Na końcu spaceru stał mój – katedra św Olafa.
Poszłam też wreszcie do portu, przywitać sie z morzem, nad którym przyszło mi wszak mieszkać. Nie można go tak do końca ignorować.
Potem spacerem ruszyłam do dzielnicy Sagene, skąd niosłam wieszak do przedpokoju. Oczywiście, kilkukrotnie korzystałam z pomocy oferujących ją mężczyzn. Pomógł mi wiec Gruzin, Mike, dwóch chyba Macedończyków, ale nie jestem pewna ich narodowości. Mam swoje zasady – nie odmawiam pomocy. Ani gdy ktoś ją oferuje, ani gdy o nią prosi. Z niewielką przerwą w klubie esperanckim wieszak dotarł na miejsce.
Basia i Tomek w tym czasie zwieźli kanapę, biurko, krzesła, które sami upolowali i stolik balkonowy z krzesłami – moje trofea.
Całkiem owocna niedziela!