Lubię to święto, choć, owszem, denerwuje mnie lekko bicie komercyjnej piany z jednej strony, jak również moralizatorskie zakazy z drugiej. Ale samo Halloween z przebieraniem się i z zabawą – lubię. I w pracy można podjeść przyniesionych przez Beatę słodyczy, i bezkarnie nazwać swoją kierowniczkę „wiedźmą”.
W pracy czytałam sobie trochę o tym święcie. I znalazłam tam inne nazwy: Hallowe’en, Allhallowe’en, All Hallows’ Eve oraz All Saints’ Eve. I wyjaśnienie, że dawniej (ale po IX wieku, bo do IX wieku zmarłych wspominano na wiosnę) w świecie chrześcijańskim świętowano trzy dni: w wigilię Wszystkich Świętych jedzono postną kolację i dawano specjalne ciasta „kolędnikom”, którzy chodzili od drzwi do drzwi, oferując modlitwy za zmarłych; we Wszystkich Świętych chodzono do kościoła, a w Zaduszki – „na groby”. Mnie to pasuje.
Niektórzy mają pecha do przebieranych imprez. Taki Paweł z Bergen, na przykład. Rozbawił mnie dziś w pracy artykuł z Aftenposten (po polsku na wp) o Pawle, który dostał kilkanaście tysięcy kary za to, że przebrał się za zamachowca-terrorystę. Miał arafatkę, atrapę pasa szahida i plastikowy karabin. Został zatrzymany i ukarany. Ale nie chce przyjąć kary. Na argumenty policji – że przestraszył ludzi tym przebraniem wyjaśnia, że to Halloween, że ma być strasznie!
Jestem w kraju protestanckim, ale nie widzę za bardzo świętowania 500-lecia reformacji. Trochę szkoda.
Paweł wygrywa! 😂😂😂👏🏻👏🏻👏🏻