Fastelavn – zwyczaje

Od dwóch dni szukam i zbieram informacje o różnych norweskich zwyczajach związanych z fastelavn. Opiszę tu najciekawsze rzeczy, znalezione nie tylko na wikipedii, ale i w artykule z wielkiego leksykonu norweskiego, na stronie aktywnych w Oslo, z bloga adwenturenorway i ze scandinaviastandard. Opisy znalezionych zwyczajów sprawdziłam u współpracowników – większość ma dzieci i potwierdzali: tak, tak, pączki, tak, rózgi, owszem, beczka, jasne, że przebieranki. (Obrazki pochodzą ze wspomnianych źródeł)

Wierszyk z pierwszego obrazka to właściwie piosenka – dzieci chodzących od drzwi do drzwi, w przebraniach (nie są to straszne przebrania, jak w Halloween, po prostu – wesołe) i proszących o słodycze. Obecnie proszenie o słodycze odbywa się tylko na wioskach i w dzielnicach, gdzie się wszyscy znają, ale przebieranki są bardzo popularne. Oczywiście wśród dzieci.

W piosence słyszymy: „moje imię to ostatki, chcę bułeczkę, jak jej nie dostanę, będę walczyć/zrobię psikusa”. Chodzi o nie byle jaką bułeczkę, a o tłustowtorkowego pączka z kremem. Soheila mnie takim domowej roboty pączkiem poczęstowała, to mogę powiedzieć: jest super. Bułeczkę się piecze, ma być miękka i zwykle smakuje cynamonem. W rozkrojony wypiek nakłada się kremu – albo kremu i dżemu albo dwóch rodzajów kremu: jeden ma być słodszy, drugi kwaśniejszy. W Szwecji fastelavnsbolle nazywa się semla.

Fastelavnsris jest chyba ciekawszy od pączka. Na jednym z norweskojęzycznych blogów przeczytałam, że autor był zaskoczony, słysząc, że fastelavnsris przyozdabia się piórkami ptaków. Ris to ryż, a skoro Norwedzy mają od groma rodzajów kaszek, jedzonych na specjalne okazje (det er jo grøt til jul, grøt til 17.mai, så det kan være logisk at det er spesial grøt til fastelavn også) – to i tu sądził, że chodzi o skandynawską papkę.

Nie o kaszkę tym razem chodzi a o rózgę. Robi się je z brzozowych witek, przystraja kolorowo i rano dzieci budzą nimi rodziców. Zwyczaj wziął się najprawdopodobniej z tradycji smagania się nawzajem – wszyscy wszystkich, może na pamiątkę biczowania Jezusa, ale bardziej prawdopodobne, że chodziło o to samo, o co chodzi w dyngusa w polskich górach czy w Czechach i na Słowacji – uderzenia witkami mają dać zdrowie i płodność.

Ostatni zwyczaj wiąże się z biciem – a nawet rozbiciem – beczki. Na wielu zdjęciach z balów karnawałowych zauważyłam powtarzający się motyw beczki z namalowanym kotem, w którą kijem uderza wystrojone dziecko (zazwyczaj z zawiązanymi oczyma). Piniada? Teraz tak, ale zgodnie z tradycją ma kształt beczki i- kota…

Dawniej w beczce był rzeczywiście kot. Najlepiej czarny. Beczkę wieszało się pośrodku wioski i uderzało w nią pałkami, aż się rozpadła. Wtedy przerażonego kota goniło się poza granice wsi, przepędzając symbolicznie pecha. Stąd dwie osoby, pod których uderzeniami beczka pęknie, otrzymują miano króla i królowej kotów.

To wszystkie ostatkowe tradycje, jakie zebrałam. Przyznam, że bardzo mnie się podobają, uważam je za szalenie interesujące i być może z końcem kolejnego karnawału ustawię w wazonie witki z piórkami (którymi wcześniej wysmagam męża). A jak koty się będą do nich dobierać – zamknę futrzaki w beczkach!

Autor genialnego komiksu scandinavia and the world (po angielsku) bardzo dowcipnie wprowadził temat. Jak dla mnie – bomba!