Dziś rozmieniam się na drobne. Bo skoro temat pieniędzy papierowych zainteresował koleżankę, która związuje swoje losy z Albionem (dowiedziałam się przy okazji, że do wyrobu banknotów nylonowych, nowego typu, używa się tłuszczy zwierzęcych, co spotyka się z protestem wegan i muzułmanów – jak się domyślam pobudki obu grup różne, cel ten sam) i kolegę, który jak się dowiaduję, lubi ogarniać symbolikę towarzyszącą nam w codziennym życiu – to może i monety znajdą wielbicieli.
Zwłaszcza, że korony naprawdę zasługują na sympatię. Są urocze z tą słodką dziurką.
Dziurkę mają jedno- i pięciokoronówki. Dziesiątki i dwudziestki nie. Skąd dziurka? Najprawdopodobniej było to jedno z zabezpieczeń (trudniej się podrabiało monety z dziurką). Oczywiście, są teorie, że chodziło o odróżnienie waluty norweskiej od duńskiej (a gdzie tam!), albo że to dla niewidomych. Dziurki jednak pojawiły się zanim mennice zaczęły się przejmować wzrokiem użytkowników środków płatniczych. I to, że występują na najmniejszych nominałach (przed wojną i do lat pięćdziesiątych dziurkę miał drobiazg o nominale 10 øre!) każe mi się skłaniać raczej ku teorii, że to taka tradycja dziurek, może od nawlekania drobnych na sznurek, i obecnie dziurka nie spełnia żadnej funkcji.
Wspomniane øre to norweski grosz. Nie znajdzie się go jednak na ulicy i nie chuchnie, chowając do kieszeni. Wyszedł z obiegu. Widoczne na zdjęciu miedziane monety po 50 øre i maleńkie srebrne 10 øre – to tylko pamiątki. Dziesiątaka nie wiem, skąd mam, pewnie znalazłam, bo te maleństwa przestano bić w 1991, a wycofano z użycia w 1993. Więc nie miałam już przyjemności nimi zapłacić. Za to 50 øre wycofano jesienią 2012, w rok po moim powrocie z Bergen. Cieszę się, że zachowałam kilka (oczywiście, nie wiedziałam tego, przyjeżdżając, więc wzięłam ze sobą: pieniądz to pieniądz).
Tak pisząc i myśląc o mamonie – trafiłam wczoraj, rzecz jasna, na Mszę świętą. Trafiłam do kaplicy św. Józefa – na anglojęzyczną mszę studencką obok katedry św. Olafa. I akurat we fragmencie odczytywanej Ewangelii – znów mamona: „Oddajcie więc Cezarowi to co należy do Cezara a Bogu to co należy do Boga” /Mt 22, 21/.
W Norwegii byłby z tym problem. Podobnie jak na banknotach tak i na monetach królów nie uświadczysz. Pojawiają się tylko na rewersach monet bitych na specjalne okazje (tu bije się dwudziestki, jak w Polsce dwuzłotówki). Na monetach możemy podziwiać ozdobne zawijasy – nordyckie ornamenty na jedynce i piątce (i dawniej na 50 øre). Na dziesiątce widać fragment dachu typowego dla kościoła stawowego, a na dwudziestce – dziób łodzi wikingów.
Monety norweskie pokazują: mamy tradycję, mamy historię. Banknoty pokazują: mamy wspaniałych obywateli (wolę to niż królów, takie spojrzenie ma wartość motywacyjną: być takim, jak oni, podczas gdy królowie to tylko historia). Tym bardziej smucą zmiany w projekcie banknotów i ciągłe zakusy, żeby całkiem pozbyć się gotówki i płacić wyłącznie wirtualnymi pieniędzmi… (Ja jak dotąd używałam tylko i wyłącznie gotówki, jeszcze za nic nie zapłaciłam kartą).
Dla dociekliwych – informacje o koronie norweskiej. Ciekawe.