Pierwsza rzecz: fantastycznie jest mieć słowo na te kilka dni między Świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem. Norwedzy mają. Romjula. Przejmę chyba to słowo do mojego idiolektu, bo podoba mi się niezmiernie. I jest przydatne.
Druga rzecz: praca w tym czasie jest tak wyczerpująca! Wszyscy w biurze sprawiają wrażenie, jakby wiedzieli, że powinni być gdzieś indziej, tylko przez przypadek znaleźli się w nieodpowiednim miejscu. Ja wspominam z radością Święta, wszystkie spotkania, jakie udało się w te krótkie 3 dni w domu zorganizować i – mogę się wreszcie pochwalić ciasteczkami z witrażem, jakie piekłam pracowicie dla rodziców, teściów, siostry – jako niespodziankę.
Na koniec: film „1984” z 1984 wart jest obejrzenia. I to nie jest tak, że próbuję zrehabilitować tym stwierdzeniem fakt, że podobają mi się Disnejowskie Gwiezdne Wojny (podobają, bardzo podobają, to dokładnie to, czego po mariażu Disneya i GW spodziewałam się i na co czekałam!).