Na Holmenkollen dziś i jutro – zawody narciarskie. Nawet przeszło mi przez myśl, by się tam wybrać, popatrzeć, pobyć wśród ludzi. Porzuciłam szybko ten plan, kiedy rano nie wyszło zza chmur słońce. I bardzo dobrze!
Media już na szybko donoszą, że rekordowa obecność – organizatorzy spodziewali się około stu tysięcy w cały weekend, więcej oczywiście w niedzielę, a te sto tysięcy przybyło już dziś. Mnóstwo pijanych ludzi, z którymi policja sobie nie może poradzić. Dwa wypadki T-bana spowodowały utrudnienia w ruchu. Eh, ci Norwedzy. O wypadkach można poczytać tutaj.
Przy skoczni byłam ostatni raz we wrześniu, wtedy wyglądała tak (strach pomyśleć, jak wyglądać będzie po zawodach):
Nie było mnie na zawodach, byłam w domu. Ćwiczenia, ugotowanie obiadu, książka („Mellom Verdener” Maret Anna Sara – przetłumaczona z samskiego na norweski), norweski. I rozmowy. Z niektórymi rozmawia się przez telefon, ale z większością przez Internet. Skype obsługuje spotkania z klubem książki, z paroma jeszcze osobami. W kontakcie z mężem pośredniczy hangout na gmailu, rozmowy z siostrą obsługuje facebookowy messenger. Z nią jest najzabawniej.
Basia jest filtromaniakiem i podpuszcza mnie często, żebym też spróbowała. Tak się to kończy: