Całą noc sypał śnieg. Rano, przyzwoicie, przestał na chwilę, abym mogła dojść do pracy, czytając książkę. Zwykłą, papierową. Bo już powoli świta, a pod ciemnoniebieskim niebem jest już wystarczająco jasno na takie ekscesy.
Napadało pół metra. Odśnieżano na bieżąco. W efekcie śnieg niczego nie utrudniał, ale był jednak wystarczającym powodem, by siedzieć w domu. Czekać. Na wiosnę. (A w mojej ojczyźnie jest wiosna).