Munch, Gaugin i słońce

Wybierałam się dziś na miasto – moim dokładnie wymytym rowerem. Bo ciepło, słonecznie. I miałam misję: sprawdzić obecną wystawę w muzeum Muncha (zmiana nastąpi już 23.04, więc już czas mi się kończył); zdobyć OsloPass na jutro, żeby zaliczyć wyspę muzealną, nacieszyć się słońcem i zrobić zakupy. Wszystko się udało.

Muzeum Muncha przeobraża się całe. Wyglądało zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy na wystawie Munch + Bjørlo. Po kontroli bezpieczeństwa tym razem wchodziło się w mrok. Z mroku wyłaniały się obrazy: często na dwóch ścianach tak rozłożone, by jedna prezentowała dany motyw u pierwszego, druga – u drugiego z artystów.  Kobiety i woda, bogowie, mitologia, biblia, femme fatale, etc.

Tak właśnie wyglądało porównanie: ściana Gaugina vis a vis ściany Muncha. Z podobnym motywem.

Trzy serie litografii Gaugina doczekały się własnych, kolorowych pseudopokoi w  mrocznych pokojach.

 Największe wrażenie zrobił na mnie właśnie „Metabolizm. Życie i śmierć” Muncha. Jestem pełna podziwu. Rama uzupełnia i komentuje mit: korzenie drzewa splatają się z czaszkami – drzewo poznania wyrasta więc ze śmierci. A czaszki są dwie – zwierzęca i ludzka, gdyż  śmierć zrównuje wszystko. Inaczej ma się rzecz z koroną drzewa – górna poprzeczka ramy przedstawia miasto. Cywilizacja staje się więc niejako owocem grzechu – bo w koronie przecież rosną owoce właśnie.

Po odwiedzeniu muzeum zajechałam na dworzec główny, odebrałam kod, by jutro kontynuować zwiedzanie jako turysta w swoim własnym mieście.  Potem na wybrzeżu czytałam książkę, ciesząc się promieniami słońca. Czekałam na to. Zakupy też się udało zrobić. I nie zapomnieć o niczym ważnym.

Dziś po raz pierwszy poczułam, że Oslo jest moim miastem. Stało się nim niespodziewanie, jakoś wyszło z zimy już jako moje. To bardzo dziwne uczucie. Towarzyszy mu bliżej nieokreślona tęsknota. Jednak – bardzo to miłe: być u siebie.