Przez cały tydzień byli u mnie rodzice. Pokazywałam im Oslo – moje miasto. Nie było czasu opowiadać, więc teraz – w telegraficznym skrócie:
Poniedziałek – zwolniłam się wcześniej z pracy, by być w domu, gdy przyjadą z lotniska, następnie – kupiłam nam wszystkim tygodniowe bilety komunikacji miejskiej (ruter) i pojechaliśmy na Bygdøy. Pokazałam im wyspę muzealną, potem przeszliśmy się wybrzeżem w stronę Opery. I tak minął wieczór i poranek, dzień pierwszy.
We wtorek szłam do pracy. Wcześniej kupiłam obojgu OsloPass i pokazałam, skąd odpływa łódka muzealna i gdzie są muzea na Bygdøy – sami zwiedzili Kon Tiki, Fram, Maritime, Łodzi Wikingów – spotkaliśmy się w skansenie. I tak minął dzień drugi.
W środę znów praca, a oni dostali ode mnie mapkę z zaznaczonymi rzeźbami i tak zaopatrzeni wybrali się na spacer po osiedlu Peera Gynta – moim. Po pracy wsiedliśmy w metro i podjechaliśmy na Holmenkollen, a potem również do Sommerparku. I uznaliśmy, że było to dobre.
W czwartek miałam już wolne, więc od rana poszliśmy do parku Vigelanda, następnie do twierdzy Akershus, gdzie miała być salwa z okazji rocznicy zerwania unii szwedzko-norweskiej (7.06.1905). Na salwę nie trafiliśmy, ale na próbę generalną Peera Gynta owszem. Dobrze się zwiedzało przy akompaniamencie śpiewu. Rodzice poszli do muzeum ruchu oporu 1940-45, które ich rozbawiło. Potem zwiedziliśmy ratusz, który okazał się zaskakująco ciekawym miejscem. Tak minął nam dzień czwarty.
Piątego dnia zaplanowałam turnee po wyspach. Hovedøya, Lindøya, Nakkholmen. Łódki kursujące do tych wysp zaliczają się do komunikacji miejskiej, a dla nas, wrocławian, są dodatkową atrakcją. Plaże puste nie były ale i nie zatłoczone. I tak minął wieczór i poranek…
W sobotę zwiedzanie Stortingu, potem Nasjonalgaleriet, a następnie spacer do zamku królewskiego. Stamtąd na Akerbrygge, gdzie wjechaliśmy na wierzę widokową, a potem – popłynęliśmy na ostatnią wyspę, która nam została – Gressholmen. A wszystko było dobre.
Siódmego dni nie pozwoliliśmy sobie na odpoczynek: najpierw angielska Msza święta, potem Ekeberg (jak zwykle odkryłam takie zakątki, do jakich wcześniej nie dotarłam), a z góry – znów na wyspę, na plażę Hovedøyi. Tym razem był tam tłum.
Dziś o świcie rodzice pojechali, ja poszłam do pracy i potem sprzątałam dom… Nie do końca, bo jeszcze wyskoczyłam z kolegą do biblioteki uniwersyteckiej na Blindern, gdzie obejrzeliśmy fragment sztuki „Żaby” Arystofanesa (w starogreckim, z norweskimi napisami).