Leif Arne napisał około południa, że Sasza czuje się lepiej i że on zaprasza na kolację. O 17:00.
Kończyłam pracę o 16:00 – szybko wpaść do domu, wywiesić pranie, wziąć prysznic i – w drogę! Google szacowało, że tę trasę pokonam w pół godziny. Zajęło mi to niemal godzinę. 8 kilometrów, ale ponad 100 metrów wyżej.
Na miejscu zastałam gospodarza, Dominika – znanego z wczoraj Brytyjczyka, Saszę -Ukrainkę znajomą już od kilku lat, z którą z niejednego pieca chleb jadłam i nie jedno szkolenie razem prowadziłam oraz Douve – Holendra mieszkającego z Leifem.
Rozmawialiśmy o projektach Saszy, o festiwalu Roskilde, o byłych i kolejnych festiwalach młodzieżowych IJK, o szkoleniach, o pracach licencjackich i magisterskich, o pracy w ogrodnictwie i w deklaracjach celnych. Leif przyrządził wyśmienity wegetariański obiad-kolację i deser z malinami i truskawkami.
Wracając podziwiałam Oslo w łagodnym świetle złotej godziny. Jest bardzo prawdopodobne, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.