Pojechałyśmy dziś na półwysep Bygdøy – nie po to, by zwiedzać muzea, ale na plaże. A tych Bygdøy ma pod dostatkiem. Kamieniste, z łagodnym zejściem, z zejściem gwałtownym, piaszczyste, pełne ludzi, niemal prywatne. Słońce, około 26 stopni i mocny, ale ciepły wiatr. Dzięki niemu morze zachowywało się tak jak powinno – falowało.
Najpierw na niemal prywatnej plaży wypiłyśmy sobie zimne piwka z Hansy. Popływałyśmy, poczytałyśmy. Potem ruszyłyśmy w stronę Paradis – piaszczystej plaży. I znów pływanie, opalanie, czytanie.
Wracając zahaczyłyśmy o Storting, a Basia upolowała też lwa. Razem natomiast upolowałyśmy całą torbę pamiątek.