Ostatni dzień pracy przed Świętami. Pracując w firmie dostarczającej paczki ma się w takim czasie pełne ręce roboty. Język korporacyjny podpowiada specjalną nazwę: peak season. Więc pracujemy w piku. To ostatni dzień pracy z 19-dniowego ciągu (od 4ego grudnia nie miałam weekendu, zapraszali – to robiłam nadgodziny. Obie robiłyśmy).
Poza klikaniem były dziś w programie rozliczne atrakcje. Nawet się nie spodziewałam, że tu tak poważnie się podchodzi do świątecznych śmiesznych przebran. A podchodzi się. Bardzo serio i dzięki temu jest bardzo śmiesznie. I gwóźdźprogramu: Julelunsj – czyli poczęstunek, przy którego okazji rozdano tradycyjnie pudełka ze słodyczami i odbyła się loteria – również ze słodyczami, ale tez z alkoholem.
Tym optymistycznym akcentem – żegnamy się z pracą i lecimy do domów.
Pierwszy raz wracam do domu na Święta Bożego Narodzenia. Wracam z daleka. Oczywiście, denerwuję się podróżą. Jak zawsze, gdy mi zależy. A dziś – bardzo mi zależy.