Polska gościnność – norweskie jedzenie

Rano, na długo przed świtem, Daria z Kubą wyruszą w podróż powrotną. Nie spędzałam wspólnego czasu na obrabianiu zdjęć ani opisywaniu tutaj, co się działo. W tym tygodniu opiszę, co widzieliśmy. A na razie – czym karmiłam moich biednych gości. A biednych – bo była to norweska kuchnia.

1.  Rømmegrøt – norweska tradycyjna kaszka (według nazwy: rømme – śmietana, grøt – kasza). Pokazana na zdjęciu powyżej, smakowała tak, jak powinna, czyli – była bez smaku. Powinno się ją jeść z dojrzewającymi wędlinami, ale my ciepnęliśmy po łyżce dżemu i tak udało się to zjeść. (Przepis wzięłam stąd, tradycyjnie dodaje się cynamon więc dałam. No i smak pamiętałam sprzed lat)

2. Krewetki – nie należą do tradycyjnie norweskich potraw. Ale są smaczne i tutejsze, w związku z czym gości tradycyjnie witam krewetkami. W tym wydaniu w wersji smażonej z cebulą, czosnkiem, białymi szparagami i fasolką szparagową.

3. Fiskeboller – nie mogło zabraknąć kulek rybnych. Tym razem w najbardziej tradycyjnym wydaniu: z ziemniakami, groszkiem i białym sosem. I nawet smakowały!

4. Pølse i lompe – parówka w naleśniku, w placku. Nie mogło tego zabraknąć. Zaskoczeniem było dla mnie, że Darii zasmakował brunnost, ale jeszcze większym – gdy zażyczyła go sobie do parówki. Każdemu wedle gustu!