Sprzątałam przed przyjazdem moich mężczyzn. Kroiłam marchewkę, ubierałam pościel, przygotowywałam ubrania w szafie.
– Może być ładny zachód słońca, możemy sprawdzić to nowe miejsce widokowe – oznajmił Tomasz. Od słowa do słowa, od rzucenia okiem przez okno do spakowania wszystkich rzeczy – ruszyliśmy. Samochodem, bo we trójkę wychodzi ekonomiczniej.
Droga pod górę, od ostatniego miejsca do parkowania, była dość stroma i trudna. Na ścieżce zalegał jeszcze lód, pełno było również min, zostawionych przez czworonogi, których właściciele stwierdzali, jak widać, że skoro są już w lesie, to ich zwierzę może swobodnie walić na ścieżkę. Eh. Droga była więc niełatwa, ale – warta zachodu.
Na szczycie każdy zajął się swoimi sprawami; tym, po co przyszedł. I tak Tomasz robił zdjęcia, Basia malowała, ja – czytałam.
Samego zachodu niestety nie doświadczyliśmy, bo z Południa nadpłynęły chmury – które dla nas były mgłą. Wracaliśmy więc w „mleku”…
Autorką zamieszczonych zdjęć jest Basia. Brawa dla niej!