Visning z drugiej strony

Między 16:00 a 16:30 miałyśmy dzień otwarty czyli visning. Tym razem to nie my biegłyśmy oglądać mieszkanie, ale to nasze mieszkanie było oglądane. Przyszły 4 zestawy ludzi: trójka Włochów, para Norwegów, para Norweg+przyjezdna z dzieckiem (przyszli bez dziecka, dziecko wynikło z rozmowy), para obcojęzyczna i bardzo małomówna. Najbardziej gadatliwi byli oczywiście Włosi.

Pytania były nawet udane: o ciszę, o kurz, o kaloryfery, o przedszkole, o sklepy czy przystanki metra, etc. Mówiłam o absurdzie domofonowo-dzwonkowym (że zarówno domofon jak i dzwonek do drzwi jest przy drzwiach wejściowych do przedpokoju dzielonego z Tomasem z kawalerki – i go nie słychać u nas, zresztą, pukania też, no bo jak, więc jak się czeka na gości to trzeba na oścież drzwi otwarte zostawiać), mówiłam o kurzu z budowy i o tym, jak dobrze wyciszone są ściany, i jak fajne jest ogrzewanie podłogowe. Basia opisywała odległości do przystanków, sklepów i mówiła o szczelnych oknach, ogólnie – było miło.

Poza tym popołudniami i wieczorami gram w grę. Tym razem jest to gierka online, w której staram się nie głodować – czyli jak w życiu – a razem ze mną stara się o to mój mąż. Totalnie jak w życiu. W życiu jednak nie ma grafiki jak z filmu Burtona i dziwacznych walczyków, wygrywanych w najdziwniejszych momentach (chyba że liczyć te rozbrzmiewające w mojej głowie), w życiu rzadko biega się po lesie zabijając pingwiny czy żaby… No i ja na przykład w prawdziwym życiu nie ścięłam jeszcze żadnego drzewa. A i walczyć z cieniami na śmierć i życie zdarza mi się tylko metaforycznie. Gra jest w niepokojący sposób wciągająca mimo oczywistego braku fabuły.

Tu zabił mnie jakiś straszny potwór i zmieniłam się w duszka. I jestem smutnym duszkiem. Poza potworami zabija ciemność, zimno, gorąco, tytułowy głód, przemoknięcie czy strach.A tu przyglądam się, jak zamarzły walczące z psami muflony. I psy też.