Było o Omarze. Że jest z Meksyku. Ale kwestia pochodzenia u nas w pracy jest dość trudna, skomplikowana, a co za tym idzie, interesująca. Już w pierwszych dniach pracy byłyśmy mimowolnymi słuchaczkami dyskusji o tym, że Norwedzy są w środku, głęboko, ksenofobiczni, że choćby się tu żyło całe życie, to się nie będzie jednym z nich. (I dobrze, kto by chciał być Norwegiem, jak może być sobą, np. Polakiem? – pomyślałam, ale to oczywiście tylko żart. Wydaje mi się, że rozumiem problem).
Podobną myśl wyraził poseł prawicy, podczas debaty na festiwalu Mela. Trudno jest czuć się kimś, a notorycznie być branym za kogoś innego. „Jestem brązowy – mówił tamten poseł – i mój syn jest brązowy. Urodziłem się w Norwegii, dorastałem tutaj, na pewno czuję się bardziej Norwegiem niż Pakistańczykiem. Ale i ja i teraz mój syn ciągle będziemy brani za imigrantów, podczas gdy Polak, który przyjedzie budować Oslo (bo nie wiem, czy wiecie, ale już chyba większość naszej stolicy wybudowali Polacy), albo Niemiec – wyuczy się języka bez akcentu i jest brany za Norwega częściej niż mój syn”.
Tak też mamy w pracy. Że Omar jest z Meksyku, już wiemy. Soheila – piękna, uroda hiszpańska, imię bliskowschodnie – jest z Iranu, ale o niej dowiedziałyśmy się tego w dobry sposób:
– Bo ty, Soheila, to tu się urodziłaś, prawda?
– Nie, przyjechałam z Iranu jak miałam 10 lat…
Inaczej poznałyśmy pochodzenie Sohar. Rozmowa w kuchni toczyła się o awokado i bananach.
– U nas, w Pakistanie, to banany są zupełnie inne – oznajmiła Sohar.
– No, koleżanka mi mówiła, że małe i słodkie.
– Taak, jak miód! – rozmarza się, wspominając. – I ciemne. Te wielkie, żółte, wyglądają przy nich jak zupełnie inny owoc.
– To chyba bałaś się ich próbować?
– Co?
– Bałaś się ich pewnie spróbować. Tych żółtych bananów. Jak przyjechałaś.
– Ja się tu urodziłam. To te małe, pakistańskie, były dla mnie dziwne.
Czy zrobiło jej się przykro? Mam nadzieję, że nie. Ona jest bardzo miła, nie chciałabym, żeby było jej niemiło.
Nowera – w luźnych sukniach i w chuście – też jest z Pakistanu. Yiming – z Chin, tu akurat zaskoczenia nie ma. Sokita za to – z wyglądu daleki Wschód, ale już z akcentu Luwr – jest z Francji. Czasami jak podniesionym głosem coś opowiada, to ten akcent aż bawi. Jest to urocze.
Kocham czytać ten blog <3
Bardzo mi miło! Bardzo!