W Spacerze z rzeźbami (cz1) bynajmniej nie zdradziłam wszystkich ciekawych rzeźb. Zostawiłam parę na deser, na następny raz – żeby mi się kochani czytelnicy nie przejedli. Wracam więc do placu zabaw i do dziwnych rzeźb go otaczających.
W Koralinie główną bolączką bohaterki było: jak uniknąć istot, które chcą jej wyrwać oczy by na ich miejsce przyszyć guziki. Ktoś tu był nieostrożny i stracił nie tylko oczy – ale chyba mu to nie przeszkadza:
Jakiś koleś leży sobie i od niechcenia grzebie przy paznokciach:
(Dałam mu liście, żeby odczepił się od paznokci)
Ktoś tu się zamachnął gałęzią, ale czy na pewno wie – po co – na kogo bierze zamach? Wątpię. To zresztą chyba najbrzydsza rzeźba. Te kolorki, ten gładki szlif. Takie – ot – brzydactwo:
Wejście na plac zabaw zdobi front domu. Otwarte drzwi zapraszają do zabawy. Może nie jest to najlepsza rzeźba z zabranych, ale do najgorszej jej również daleko. A ona jedna zdaje się mieć tu jakiś sens. Jakieś znaczenie adekwatne do miejsca. Więc skończę na niej. Na domu: