Mrożąca krew w żyłach historia Internetu w cenie wynajmu.
W kontrakcie zawarty jest internet. I tak się wszystko zaczyna. Zamieszkując przy Lørenveien przekonuję się, że nie ma lekko, nie ma instrukcji, jak ten internet wydobyć ze skrzynki w przedpokoju. W piątek 11ego dnia sierpnia piszę więc do firmy leie-bolig- do Chrisa i do Pettera – że internetu niet.
Odpowiadają, podając numer telefonu do innego Petera, przez jedno te. Ten tłumaczy mi, że on nic nie może zrobić, ale że wyśle mi numer do dostawcy, firmy Viken, i że ta firma prześle mi nazwę sieci i hasło, bo internet już hula w powietrzu, tylko go łapać.
Numer telefonu okazuje się infolinią Vikena, więc wybieram tonowo 1, bo jestem człowiekiem, a nie firmą, znów 1, bo mam problem i – czekam. Vennligst vent… młody mężczyzna żywiołowo odbiera i próbuje mi sprzedać internet i TV za jedyne prawie 500 koron. Tłumaczę, że nie, że mieszkanie wynajęte, że internet w cenie. Jak w cenie? Gratis, no. Nie ma internetu gratis. A jakby pan sprawdził – firma leie-bolig, adres… No, jednak jest internet gratis. Dyktuję numer telefonu, z którego dzwonię. Dyktuję nazwisko. Jeszcze raz. Podaję adres, kilkukrotnie zapewniam, że pokoje trzy, nie hybel, nie-nie. Podaję datę urodzenia. Podaję, dyktuję, powtarzam. Werdykt – prześle SMS z danymi do godziny.
Mija piątkowy wieczór, mija sobota. Basia pisze maila do leie-bolig. Ja zakładam zgłoszenie dla firmy leie-bolig przez stronę, przez którą kazali się kontaktować. Mija niedziela, mija powoli…
W poniedziałek leie-bolig odpowiada na maila Basi – że to my musimy zarejestrować się, że oni nie mogą. Zgłaszam (po raz kolejny) chęć rejestracji Vikenowi – przez formularz na stronie.
We wtorek nie ma odzewu, od nikogo.
W środę jeszcze jeden formularz bez nadziei na sukces wpada do skrzynki mailowej Vikena. Lub prosto do niszczarki, skutek ten sam. Dzwonię, vennligst vent. Zamawiam rozmowę, bo automat daje tę możliwość – wybieram tonowo kolejną jedynkę.
Dziś, w czwartek znów dzwonię. Zaskoczona, słyszę, że jednak ktoś odebrał. I że już, zaraz wyśle SMS. Pytam za ile. 2 do 5 minut.
Za pół godziny przychodzi SMS. Z siecią i hasłem – ale do internetu w kawalerce, w hybelu! Tomek sprawdza, działa do zmywarki. W moim pokoju okej, ale w salonie już nie. Dzwonię znów. Czekam, czekam. Odbiera babka. Dyktuję jej adres mac urządzenia. Podaję jej ustawienie. Powtarzam numer telefonu, na który mam dostać SMS z prawidłowym dla odmiany hasłem. Dyktuję, podaję, powtarzam.
Pani obiecuje wysłać SMS w ciągu kilku godzin. Podkreślam, ze dobrze, żeby były to godziny a nie dni.
Kilka godzin później nie przyszedł żaden SMS.

Na osłodę Basia znalazła na finn.no fotel. Wygodny, ładny, jasny. Więc mamy fotel. Do szczęścia nie brak nam niczego.