Przepracowane święto

Dziś święto. Święto Wojska Polskiego, Wniebowzięcia Matki Boskiej. Skoro wojska – to żołnierzy! Moja rodzina pięknie świętowała. Święto wolne od pracy – mam nadzieję, że spędziliście je radośnie.

Ja pracowałam. Trener – Bojan nawet postanowił mnie potrenować, w związku z czym przepytał mnie, obserwował jak clę („pokaż mi, jak clisz”) i przerywał pytaniami. Mi ta metoda bardzo odpowiadała, w ogóle on wydaje się naprawdę świetną osobą.

Kolekcja zdjęć przy biurku urosła:

A szafa w pokoju już przypomina moją szafę: 

Wieczorem poszłam na Mszę świętą, polską. Może w niedzielę wybiorę się na norweską. Ale dziś – to polskie święto.

Dziś odpoczywaliśmy. Żadnych dzikich meblowych eskapad. W końcu to święto!

Dalsze meblobranie

Wczoraj Basia urządziła parapetówkę. Oto parapetówkowa pizza.

Ale to wcale jeszcze nie był koniec naszej meblowej gehenny. Zbieramy dalej. Padamy wszyscy chyba ze zmęczenia. Ale w mieszkaniu przybyło rzeczy. Oto one:

Tak więc możemy zaprosić. A z dzisiejszych przygód wiemy też, że poczta jest za rogiem. Tak że wiecie:

Ania, Basia, Tomek, Lørenveien 53 b, H301, 0580 Oslo, Norwegia.

Poza tym jestem zmeczona. Dobranoc!

Kompletowanie mebli

Słońce. Błękitne niebo. Spokój… czy mogą być lepsze warunki do polowania na meble i inne rzeczy do mieszkania? Wychodząc z tego założenia Basia i Tomek ruszyli po kanapę, ja- na wyprzedaż garażową. Niestety – same zabawki i ubrania. Wsrod nich- spasiony jednorożec. Rozbawił mnie wystarczająco, by strzelić fotkę, ale za mało, by spytać o cenę.

Tymczasem na elewacji na przeciwko ktoś naniósł ostrzeżenia przed krwiożerczym kapitalizmem.

Nie bardzo przejmując się tymi malowanymi płomieniami poszłam dalej, do kościoła. Po drodze miałam inne kościoły – dawne katolickie, zmienione na protestanckie świątynie/centra kultury, czy- znajdujące się wprost w kamienicach. Na końcu spaceru stał mój – katedra św Olafa.

Poszłam też wreszcie do portu, przywitać sie z morzem, nad którym przyszło mi wszak mieszkać. Nie można go tak do końca ignorować.

Potem spacerem ruszyłam do dzielnicy Sagene, skąd niosłam wieszak do przedpokoju. Oczywiście, kilkukrotnie korzystałam z pomocy oferujących ją mężczyzn. Pomógł mi wiec Gruzin, Mike, dwóch chyba Macedończyków, ale nie jestem pewna ich narodowości. Mam swoje zasady – nie odmawiam pomocy. Ani gdy ktoś ją oferuje, ani gdy o nią prosi. Z niewielką przerwą w klubie esperanckim wieszak dotarł na miejsce.

Basia i Tomek w tym czasie zwieźli kanapę, biurko,  krzesła, które sami upolowali i stolik balkonowy z krzesłami – moje trofea.

Całkiem owocna niedziela!

Indukcja i spacer

Sobota nie uradowała nas zapowiadaną piękną pogodą. Pochmurno, chłodno, wietrznie. Zrobiłam zakupy w Remie i Kiwi i pojechałam na rowerową wycieczkę po wieszaki. Wcześniej cieszyłam się pierwszym śniadaniem w naszym mieszkaniu – a towarzyszące temu posiłkowi dźwięki gitary tylko dodały uroku tej chwili.

 

Dzięki wieszakom mogłam zrobić porządek w szafie. A dzieki zakupom – ugotować obiad. Tutaj czekała mnie przykra niespodzianka – indukcja. To znaczy, że ani patelnia pożyczona z klubu, ani przywieziona z Polski, ani rondelek – nie działają. Działa stary emaliowany garnek. A że cebula, cukinia i papryka już pokrojone – to smażyłam w garnku.

Basia i Tomek wpadli ze zdobycznym łóżkiem, ja wypadłam powłóczyć się po okolicy. Oto dziadełka, zapewne Sztuka, z sąsiedztwa. Jest tego więcej, pozbieram i pokażę niedługo.

Poćwiczyłam, poczytałam. Skończyłam Dzienny Patrol Łukanjenki. Już ostrzę zęby na kolejną część.

Piękny Piątek

Pogoda dopisuje. Jest pięknie, słonecznie, ciepło.  Z radością wychodzi się z pracy.

Kilka słów o niej – o pracy. Jest łatwo – pracować. Trudniej, bardziej wymagająco – dogadać się z ludźmi. Czasem zaskoczą jakimś słowem, zdaniem i nie wiem – dopytać, czy za bardzo zaburzy to rytm konwersacji?

Muszę ogarnąć siebie i język. Bo już jest mieszkanie, jest łóżko, więc wszystko na dobry początek jest. Można przejść do realizacji planu.

Internetu nie ma. Mail do kolesia, z którym podpisaliśmy kontrakt skierował nas na rozmowę telefoniczną z kolesiem, który dał nam numer do firmy zapewniającej internet, a tam najpierw próbowano mi sprzedać jakąś opcję, a gdy upierałam się, że umowę mają z firmą leie-bolig i chcę samą nazwę sieci i hasło – obiecał SMS. SMS nie przyszedł. Co nadyktowałam się maili, dat, adresów, telefonów – to moje.

Wieczorem pojechaliśmy po stolik z ikei – taki do kanapy (samej kanapy jeszcze nie ma), bo niedaleko oddawano. Więc stolik jest.

Ślamazarna Środa

Cały dzień padał deszcz. Mocno, uciążliwie, nieustannie. Wszystko się dziś wlokło i mokło. Buty – mokły, koła – się wlokły, sprawy z mieszkaniem – tak samo. Więc odebraliśmy dwa pozostałe komplety kluczy, kilkukrotnie sprawdziliśmy wjazd do garażu (otwiera się go na telefon! Dostaliśmy numer, pod który dzwoni się, stojąc pod drzwiami i wtedy się otwiera brama – dziwaczne rozwiązanie).

Oczywiście, idąc z klubejo do mieszkania – pomyliłam drogę. Ja ciągle mylę drogę. Nie na długo i nie jakoś zupełnie. Ale za to nieustannie. A strony – i świata i światopoglądu – to zupełnie pomieszana sprawa. Jak to niedawno ujęła słusznie Basia:
– Ania, o czym myślisz, kiedy mówisz „w lewo”?

O 22, robiąc pranie przez skype – mąż jednak stwierdził, że można zrobić pranie, choć w trakcie segregowania niemal się złamał i poddał, stwierdzając, że jak kupi więcej majtek to jeszcze przez jakiś czas nie będzie musiał prać – ogarnęłam, że zjadłam dziś tylko pomarańczę i tosta. Naprawiłam to czym prędzej.