Starzy bogowie

Krótko, bo zaraz wracam do lektury. Żeby jakoś poszło – codziennie będę czytać fragment mitologii nordyckiej z tej książki z biblioteki.

Co jakiś czas opowiem. Na przykład: po powstaniu świata ułożył się taki manichejski porządek – Asowie dobrzy piękni, jotungowie – ani tacy, ani tacy. To trwało króciutko, pojawili się zaraz Wanowie – i Odyna, gdy ich zobaczył, zaskoczyło to niezmiernie… kolejna rasa bogów!

Musi dojść do rozlewu krwi…

 

Pułapka konwersacji

Spędzam dużo czasu w pracy, ale nie samą pracą żyje człowiek. Poza komputerami są przecież – Bogu dzięki! – ludzie. A z ludźmi, jak to z ludźmi – gada się. Więc gadamy.

Wczoraj miałam okazję poczuć się jak rasowy Norweg. Wpadłam bowiem w konwersacyjną pułapkę kolegi. Ab ovo: w weekend przychodzimy do pracy my – imigranci. Norwedzy raczej nie są chętni. I ja to rozumiem, i ja to szanuję. W każdym razie: ja z Basią, Soheila, Lo, Bojan, Yiming, Omar… Przechodzę więc sobie, zagaduje mnie Omar:
– Jak leci? (Hvordan går det?) – zapytuje.
– Dobrze, dzięki – uśmiecham się. – A u Ciebie? (Bare bra, takk. Og med deg?)
I tu rozmowa powinna mieć swój finał, typowo norweski happy end: on powinien powiedzieć, że świetnie. I pogadali my.

Nie tym razem.
– Nie za dobrze – mówi Omar.
– Co się dzieje? – zapytuję. – Zmęczony po tygodniu pracy? – podsuwam.
– Nie, odpocząłem wczoraj, ale źle się czuję emocjonalnie – Żali się. Oho! Więc będzie emocjonalnie.
– Coś cię zdołowało?
– Jestem z Meksyku – wyznaje. Mnie to z lekka zatyka, bo w sumie ja z Polski, ale mnie to nie dołuje. On widzi w moich oczach konsternację zamiast zrozumienia i współczucia, więc przechodzi do natarcia – z tego rejonu, w którym było trzęsienie ziemi. Słyszałaś, prawda?
– Nie, co się wydarzyło?
– Jak to, nie wiesz? Było potężne trzęsienie ziemi, na całym świecie się o tym mówi.
– No, ja nie słucham radia, nie mam telewizora, gazet nie czytam – nie rozumiem, czemu jestem w defensywie, przecież chyba wolno mi nie wiedzieć, ale tego już nie mówię.
– W polskich gazetach też na pewno o tym było – mówi z przyganą.
– Ale ja polskich też nie czytam. Ale co z rodziną, wszyscy bezpieczni? – udaje mi się odbić piłeczkę.
Dowiaduję się, że tak, przyjaciele też, ale jednak bolą te zniszczone trzęsieniem ziemi rodzinne strony, boli 300 ofiar. Rozumiem.
– Nie wiem, jak powiedzieć po norwesku ‚przykro mi’ (‚I am sorry’) – przyznaję, – ale to właśnie chciałabym powiedzieć.
– Nie szkodzi, ja też nie wiem, w końcu nie jestem Norwegiem. Ale rozumiem. Dziękuję.

Niby rozumiem. I właściwie nie rozumiem – co tu się stało (się)?

Nie miałam pojęcia, że jest z Meksyku (imię Omar nie wskazywało mi na takie pochodzenie, raczej obróciłabym głowę na południowy wschód, gdybym szukała Omarów na mapie), ani że coś się w Meksyku wydarzyło. Czułam się głupio, kiedy otwierał przede mną wnętrze i jeszcze bardziej, kiedy zaatakował moją nieświadomość świata tego. Norweżeję. Dziczeję.

Konto bankowe czyli komedia omyłek

Wszystko zaczęło się po sprawdzeniu przez Basię, że w rejestrze mieszkańców (folkeregisteret) mamy już nadany przez urząd podatkowy (Skattetaten) tymczasowy numer personalny (D-nummer). Basi dane zawierały błąd w adresie stałym, w Polsce, moje – błąd w adresie tymczasowym (zamiast Ulvenveien urzędnik wpisał Ullevålsveien). Nie dało się tego zmienić przez stronę urzędu, trudno…

4.08. piątek – zarejestrowałyśmy się w DNB przez internet, jako adres do korespondencji podając adres pracy (Ulvenveien) otrzymałyśmy potwierdzenie z banku (Takk for at du vil bli kunde hos oss), i informację, że przekażą nam mailem kolejne questy polecenia, które musimy wypełnić na trudnej drodze poszukiwacza przygód petenta.

11.08. piątek – mail z banku – o tym, że musimy przesłać im pocztą kserokopie dokumentów: paszport, D-nummer, umowa o pracę. Koniecznie pocztą: Må sendes i posten. På grunn av sikkerhets- og personvernhensyn kan ikke tilleggsinformasjonen sendes med e-post, kun som brev i posten.

14.08. poniedziałek – w pracy skopiowałyśmy dokumenty i po pracy wysłałyśmy je do banku. Czekamy.

18.08. piątek – mail z banku, dostali przesyłki: Takk for tilsendt tilleggsdokumentasjon. Musimy iść do banku pokazać się z paszportem (Tak, tym, którego kopię już wysłałyśmy do banku!) i pracownik wykona kopię tego dowodu tożsamości.

19.08. sobota –po tej 10ej pojawiłyśmy się w banku na Storo, Vitaminveien, z paszportami i pracownik wykonał kopie tych dowodów tożsamości. Zapytany, czy może jest opcja, by zmienić od razu adres, bo mamy podany adres pracodawcy, a mamy już mieszkanie – odparł, że nie. Że to dopiero po założeniu konta. No cóż, trudno – poszłyśmy.

…Czekamy…

6.09. środa – Basia dostała umowę z DNB pocztą, na Ulven, z poleceniem podpisania jej i odesłania pocztą.

8.09. piątek – dzwonię: pani mówi, że dziwne, że wysłano na dobry adres (Ulven), i to 28ego sierpnia, zaznacza w systemie, by wysłać jeszcze raz. Upewniam się, że Ulven, bo, mówię jej, że w folkeregisteret mam Ullevål, ona zapewnia mnie, że Ulven.

15.09. piątek – dzwonię: inna pani mówi że w systemie mam adres Ullevål i że zmieni mój adres na domowy (ani Ulven ani Ullevål, a Løren), ale nie może dziś, tylko we wtorek, bo musi minąć co najmniej 10dni od wysłania, a wysłali mi w piątek, 8ego września ponownie.

19.09. wtorek – Basia dostaje pocztą token;
dzwonię: pani mówi, że wysłano do mnie 15ego jednak jeszcze raz, i żebym poczekała, zapewnia, że użyto adresu na Ulven, ale zapewnia, iż zmieni adres na domowy, jeśli pod koniec tygodnia zadzwonię.

20.09. środa – dostajemy obie do pracy reklamy ubezpieczenia na życie z DNB. Basi jest zaadresowana dobrze – na Ulven, moja – na Ullevåll. Chcę się pozbyć tego Ullevål z życiorysu. Wchodzę na stronę folkeregisteret – żeby zmienić adres trzeba się zalogować, używając numeru BankID. Żeby mieć numer BankID trzeba mieć konto. Żeby mieć konto, trzeba otrzymać papiery. Żeby otrzymać papiery trzeba zadbać, by mieć prawidłowy adres w systemie. Żeby poprawić adres – trzeba mieć BankID… JF§22.

21.09. czwartek – Basia dostaje kartę;
dzwonię: pani mówi, że nie ma opcji, by zmienić adres przez telefon, że muszę zmienić w bazie folkeregisteret (przez internet próbowałam, nie dało się, a Skattetaten pracuje 9-15 i ma notorycznie zajętą linię telefoniczną…), albo pofatygować się do banku. I wątpi, bym mogła na miejscu podpisać umowę.

23.09. sobota – dzisiaj – Mam numer swojego konta!

Bank otwarty jest od 10:00, zaczynamy pracę o 12:00, więc na 11:00 jedziemy na Storo, by zmierzyć się po raz kolejny z norweskim systemem bankowości. Kolejka, rozgardiasz, ludzie stoją przy komputerach, kombinują, pracowników jest trzech, uwijają się wokół klientów, wreszcie – jeden z nich nas zauważa, podchodzi.

Wyjaśniam, że chciałabym zmienić swój adres, bo nie dochodzi do mnie umowa (avtaledokumentene). Pyta, czy mam token, bo mogę to sama zrobić. Tłumaczę, że właśnie nic nie mam, nie mam też konta i umowy, bo nic nie dochodzi do mnie, bo jest jakiś problem, chyba wysyłają nadal na błędny adres z folkeregisteret… Pan sprawdził, mówi, że jako domyślny to mam Ulven, nie Ullevål z folkeregisteret… pokazuję mu reklamę, która do mnie przyszła, zaadresowaną na Ullevål. Pracownik banku pyta: to dlaczego doszła. Tłumaczę, że może listonosz wiedział, gdzie jest UPS, może znał nazwę firmy, skojarzył. Pracownik bierze moją umowę najmu, siłuje się chwilę z systemem, w końcu woła na pomoc kolegę. Udaje się. Adres zostaje zmieniony.

Rzutem na taśmę, wątpiąc w powodzenie tej misji, nieśmiało pytam – czy jest taka możliwość, żeby wydrukować tę umowę, żebym nie musiała czekać na list, a potem wysyłać jej znów listem, że najłatwiej i najszybciej, gdybym mogła to podpisać i tyle…

O nieba! Koleś pokiwał głową i poszedł, i wrócił z papierami, i ja je podpisałam, i dostałam kopię umowy z moim numerem konta!

Podziękowałam, pozostając w głębokim szoku. Najgłębszym.

W przyszłym tygodniu przyjdzie do mnie pocztą na zmieniony, domowy adres, token i karta płatnicza.

Mam nadzieję, ze ta historia rodem z Barei wzruszyła moich czytelników, wprawiła w osłupienie, zmroziła krew w żyłach czy zmusiła do histerycznego śmiechu, w każdym razie – wywołała emocje. Więcej takich historii w najbliższym czasie nie przewiduję.

Elvelangs i fakkellys

Równonoc. I jednocześnie początek trzeciego miesiąca w Norwegii. Ale równonoc oznacza pożegnanie się ze światłem – teraz go będzie mniej niż mroku.

 

Z tej okazji wzdłuż przepływającej przez Oslo rzeki mieszkańcy miasta (bo naprawdę wiele grup ze szkół, domów kultury i innych takich angażuje się w akcję) oświetlili brzeg rzeczki inaczej niż zwykle.

W kilku miejscach stały też sceny, ale większość grup nie potrzebowała nagłośnienia. Stały więc chóry, siedzieli gitarzyści, tańczyły Cyganki, Amnesty International zbierało podpisy, by ratować Birmańczyków, chłopcy wirowali w fireshow… Działo się.

 

Co prawda nie był to Łódzki Festiwal Światła i Ruchu (LMF), większość instalacji składała się w dużej części z odpadków, ale i tak było świetnie.

To wyjście to pomysł Basi. Wróciłyśmy zmęczone i szczęśliwe. Na dobranoc – człowiek śpiący na katafalku pod mostem: 

 

Polityka duża i mała

W Norwegii odbywały się ostatnio wybory. Właśnie odbywały, a nie odbyły, bo trwają dłużej niż w Polsce. Można tu podobno głosować przez dwa tygodnie.

No, ale jest już po i wiadomo, że prawica utrzymała się przy władzy. A piszę o tym dlatego, że długo o tym dziś rozmawialiśmy w klubie esperanckim – było przemiło, ciekawie, zabawnie. Polityka może być przyjemna, może się obejść bez nachalności, wywyższania, bez zbyt gorących emocji.

Opowiadałam trochę o systemie w Polsce (ale co ja tam wiem). Trochę o wyborach, trochę o progu, trochę o reformie szkolnictwa. Ale nie dla mnie wielka polityka.

Za to jest też polityka mała, dotycząca tego, co bliskie, choć teraz dalekie. Np. budżet obywatelski. Od kilku dni można głosować na projekty we Wrocławiu. To moje miasto, do niego wracam, o nim myślę. Wrocławian, którzy to czytają – zachęcam: sprawdźcie, co się dzieje w pobliży, co Wam jest bliskie – i zagłosujcie.   Oto moje typy: 

(Najważniejszy dla mnie projekt to 50 – zielona rowerowo-piesza obwodnica Wrocławia. Ze względu na to, że mam piękny rower i rodzinę, która uprawia ogródki przy Ślężnej)

Norweskie pieśni

Spacer szybkim krokiem na norweską mszę świętą – żeby posłuchać, poczytać, pośpiewać, robić to, po co się przyjechało.

W Piśmie Świętym, kiedy Jezus mówi uczniowi, że nie wystarczy przebaczyć siedem razy, należy przebaczyć i siedemdziesiąt siedem – z ambony słychać „siv og sytti” – to stary sposób budowania liczebników po norwesku, analogiczny do niemieckiego systemu. Obecnie już się raczej powie syttisju/syttisiv. Kiedyś jednak język norweski pozostawał pod bardzo silnym wpływem niemieckiego. To taka ciekawostka przy okazji Ewangelii.

Bardzo spodobała mi się jedna z pieśni – proszę, ktoś może doceni. Jest piękna.

Poza Mszą, spacerem – leniwa, ładna niedziela: dobry obiad (placki gryczane ze śmietaną), wieczorem – film – pierwsza część „Dziewczyny, która igrała z ogniem” w szwedzkiej wersji językowej, z norweskimi napisami. Razem z Basią oglądamy wieczorami Millenium. Jest dobrze.

Maraton w Oslo

Już wczoraj w centrum widoczne były przygotowania do dzisiejszego maratonu. A że niektórzy z nas są stałymi bywalcami takich imprez i uwielbiają maratony (mogą na nie patrzeć godzinami) – musiałyśmy się tam wybrać i „zaliczyć” kolejną atrakcję na naszych wakacjach.

Ludzie rzeczywiście biegli. Nad trasami, w najruchliwszych miejscach, zrobiono „przepławki” – tak, że niemal nie przeszkadzaliśmy biegającym.

Start i meta znajdowały się między Rødhusem a portem. I akurat, gdy doszłyśmy do centrum, ruszała kolejna tura biegaczy – półmaraton:

Kolejna atrakcja Oslo – zaliczona. Spacer po mieście również. Z tak pięknej pogody trzeba korzystać. A to miasto – cóż, można było trafić dużo gorzej. I choć nie jest to Bergen (ach, jak przypomina się bieg siedmiu wzgórz w Bergen!), to Oslo też potrafi być piękne.