Krwiodawstwo

Będąc w Polsce oddałam krew. Jestem dawcą od kiedy tylko mogłam zacząć. Pierwszy raz oddałam krew w Wielki Czwartek 2007 roku. Od tamtej pory dłuższą przerwę zrobiłam sobie tylko raz – gdy pojechałam za pierwszym razem do Norwegii.

W Norwegii nie mogłam oddawać krwi. I nadal nie mogę. Tu trzeba: ważyć minimum 50 kilo, mówić płynnie po norwesku i mieć norweski numer personalny (fødselsnummer). Du må veie over 50 kg, beherske norsk skriftlig og muntlig og ha norsk fødselsnummer. W 2011 nie spełniałam żadnego z tych warunków. Teraz spełniam dwa, a w październiku – ostatni warunek zostanie spełniony i będę mogła oddać krew tutaj. Zastanowię się, czy będę chciała. Jednak krew nie woda.

Pamiętam dobrze moje zdziwienie na wieść o tym, że nie można oddać krwi, nie znając języka. Ale jak to – myślałam, – czy coś się zmienia we krwi, gdy zaczynasz mówić w danym języku?  Szukałam rozwiązania tej zagadki.

Rozwiązanie nie było skomplikowane – w Norwegii w taki sposób podchodzą do ochrony danych osobowych. Dokładniej – chodzi o pytania w formularzu – musisz je zrozumieć i udzielić odpowiedzi, by móc oddać krew.  Pytania dotyczą stosunków seksualnych – dlatego nie ma opcji,  żebyś pojawił się w punkcie z kolegą, partnerem – tłumaczem. Bo nikt nie może ograniczać Twoich odpowiedzi.

Personnummer, nie D-nummer, bo zapewne chodzi o rejestrację, o to, żeby być na stałe. A 50 kilogramów – obowiązuje w większości krajów, chodzi o to, żeby ubytek pół litra krwi nie zagrażał dawcy.

Nie mogą też krwi oddawać homoseksualiści. Menn som har hatt sex med menn siste året. Ergo – przed oddaniem krwi – rok celibatu.

Mam nadzieję, że zaciekawiła Was tematyka krwiodawstwa. Jeśli ktoś się zastanawia, czy warto – warto. Igła jest gruba, żyły ciasne, ale warto. Blod kan ikke lages, det må gis. Poza tym w dniu oddania krwi jedno piwo zapewnia już helikopter w głowie. Więc – jest ekonomicznie.

Wszystkie cytaty pochodzą z oficjalnej strony norweskiego Czerwonego Krzyża: www.giblod.no
Najdokładniejsze informacje o oddawaniu krwi w Polsce znajdują się tutaj: www.rckik.wroclaw.pl
A ja oddaję krew regularnie w Szpitalu Wojskowym: www.wckik.pl/wroc.php

Mela

Prezentowaliśmy z Douglasem Esperanto. I klub w Oslo, któremu zawdzięczam łatwy start w nowym mieście. Wspaniale, jak u siebie, jak w domu!

„Mela” z sanskrytu to spotkanie albo miejsce spotkania. Tu chodzi o spotkanie różnych kultur w Oslo. I jest bardzo kolorowo. Hinduskie piękne wzorzyste sari, niesamowite cygańskie sukienki, muzułmańskie chusty… I cztery słonie, zielone słonie:

W naszym namiocie informacyjnym stały stoły różnych organizacji. Była biblioteka, policja, organizacja prowadząca szkołę tańca bolywoodzkiego, diabetycy, centrum informacji o HIV, o AIDS, chłopaki z fundacji pomagającej uchodźcom w Libanie (na miejscu), etc. Naprawdę fajnie, naprawdę ciekawie.

Słychać było muzykę ze sceny klasycznej, nawet tango leciało, przyjemnie. Aczkolwiek dla Douglasa za głośno.

Ja cały dzień gadałam po norwesku (głównie, czasem trochę po angielsku, czasem po polsku, czasem w esperancie) na temat, który znam i lubię. Do tego było głośno, miło, slotowo trochę i kolorowo. Świetnie!

Niepogodna Niedziela

Padało od rana. Aż z kanapy wstać się nie chciało. Tym bardziej, że nie było motywacji – Msza jest o 13 lub 14:30, Douglas dziś nie przyjdzie przed spotkaniem kwakrów, więc można się powylegiwać.

Wreszcie jednak trzeba wstać. Poszukać na finn.no przyszłego łóżka. Ale bez przesady – jest jeszcze czas. Łóżka, które można by odebrać w środę nie znalazłam. Ale za to 4 białe kubki i 4 białe filiżanki tak. Umówiłam się z właścicielką. Może nie będzie na czym spać, ale będzie z czego napić się herbaty.

Ubrałam sukienkę, glany po kolana i uzbrojona w parasol, z czytnikiem w ręce – poszłam do kościoła. Wybrałam katedrę św. Olafa, bo tam uroczystość – rocznica wyświęcenia świątyni.  Z tej okazji po komunii odśpiewaliśmy Te Deum. Byłam w tym momencie najszczęśliwszą osobą na świecie. Wszystko się ułożyło, już nie muszę się przesadnie denerwować o przyszłość, bo tylko czekać na już ustawione, umówione kroki; wszystko więc dobrze i do tego mogę na głos chwalić Boga, po polsku – słowami tego hymnu.

Gdyby następna Msza była norweska – zostałabym. Żeby usłyszeć ten hymn po norwesku i sprawdzić, czy ksiądz też tak sprytnie i sprawnie połączy w kazaniu interpretację psalmu, ewangelii i jeszcze rocznicy. Bo Polak potrafił.

Znalazłam tekst Te Deum po norwesku. W kilku miejscach nie potrafię domyślić się, jak to zaśpiewać. Poszukam nagrań.

Deg, Gud, lover vi.
Deg, Herre, bekjenner vi.
Deg, evige Fader,
ærer all jorden.
Deg lover alle engler.
Deg bekjenner himlene og alle makter.
Deg ærer kjeruber og serafer,
og med uopphørlig røst de roper:
Hellig! Hellig! Hellig!
Herre Gud Sebaot!
Fulle er himlene og jorden
av din herlighet og velde.
Deg priser apostlenes mektige kor.
Deg lover profetenes ærverdige skare.
Deg opphøyer martyrenes hvitkledte hær.
Deg bekjenner over all jorden
den hellige Kirke,
Fader, umåtelig i velde,
og din høylovede sanne og enbårne Sønn,
og Trøsteren, den Hellige Ånd.
Du er herlighetens konge, Kristus.
Du er Faderens evige Sønn.
Du er blitt menneske for å utfri mennesket
og du skydde ikke jomfruens skjød.
Du har overvunnet dødens brodd
og opplatt himlenes rike for de troende.
Du troner ved Guds høyre hånd, i Faderens herlighet.
Som vår dommer tror vi du skal komme.
Deg ber vi derfor: Hjelp dine tjenere,
som du har gjenløst med ditt dyre blod.
Tell dem blant dine hellige i den evige herlighet.
Frels ditt folk, o Herre,
og velsign din arvelodd.
Led dem og opphøy dem til evig tid.
Dag for dag velsigner vi deg,
og vi lover ditt navn i evighet og i evigheters evighet.
Verdiges, Herre, i denne dag å bevare oss uten synd.
Miskunne deg over oss, Herre,
miskunne deg over oss.
Din miskunn hvile over oss, Herre, vi som håper på deg.
Til deg, Herre, har jeg satt min lit,
la meg ikke bli til skamme i evighet.

Potem spacerem poszłam po kubki i filiżanki. Spacer był przyjemny, mimo deszczu. Glany plus parasol dobrze mnie chroniły. Szłam przez park prowadzący do Akersveien. Mają tam mostek specjalnie przeznaczony dla zakochanych miłośników kłódek.

Wyszło słońce, wysuszyło mokre od deszczu ławki. Wracając więc przysiadłam na chwilę, skończyłam czytać „Opowieść podręcznej”, Margaret Atwood. Lektura mnie nie porwała. Nie mam zastrzeżeń co do treści, ale forma nie dla mnie. Może łatwo było ją przełożyć na serial. Zamknąwszy czytnik zapatrzyłam się w widok niewielkiej części panoramy Oslo.

Ponoć z Grefsensskogen widok jest oszałamiający. Zajęci jagodami nie szukaliśmy wczoraj widoków. Może poszukamy jutro, wreszcie po pracy będzie można gdzieś pojechać zamiast wciąż odwiedzać mieszkania, firmy pośredniczące, urzędy czy banki. Nareszcie.

Numer, bank, visning, klub

Zacznę od końca (to zdaje się pasować do tytułu strony, więc może tak właśnie należy zaczynać?) – jestem w klubie. Klub esperancki – moja kotwica w tej burzy.  I Douglas. Ja się na pewno stęskniłam trochę, ale on chyba też – dwie godziny gadaliśmy. Opowiadałam mu, o co wczoraj chodziło z tą minutą ciszy, o historii mojej babci i dziadka w czasie wojny, o Wojsku Polskim i Armii Krajowej, NSZ i innych. Razem próbowaliśmy ogarnąć, co działo się w Togo w 2004-2006. Rozmawialiśmy o Kopenhadze w latach 80tych. I o norweskich bankach oraz o zakładaniu konta w Rwandzie. I o numerach identyfikacyjnych w różnych krajach.

W ten sposób płynnie mogę przejść do tytułowego numeru – otrzymałyśmy z Basią D-numery! Czyli tymczasowy norweski PESEL. I jesteśmy dzięki temu zdolne do czynności prawnych – co uczciłyśmy wizytą w banku. Niestety, DNB potwierdziło nasze obawy i lęki – 7 tygodni. Sparebank oszacował Tomka na 6 tygodni… Jutro uderzamy do Nordei, może tam nam dadzą mniej? (Taka odwrócona licytacja).

Napisałam też do firmy od mieszkania – że już mamy D-nry i że będziemy u nich na visningu o 17:00. Odpisali, że sprawdzili nas i mogą nam wynająć mieszkanie w takim razie. Tylko że rozmawiamy już o jednym w dwóch mieszkań… Bo o piątej – super mieszkanie – droższe, ale i większe, i na 4tym piętrze. Wolimy to. Ale że to ta sama firma, i skoro wyraziliśmy też zainteresowanie tym parterowym mieszkaniem – to na na dwoje babka wróżyła.

A moim zdaniem i tak i tak dobrze – dadzą nam parterowe – ciut mniejsze, ale za to tańsze. I miejsce parkingowe dla auta Basi i Tomka w cenie. I dużo ładniejsza droga do pracy – przez park. Dadzą to na 4tym piętsze – super, 5 minut do klubu. Ale mniej się trochę oszczędzi. I właściwie jest się na placu budowy – wszędzie tam rozkopane.  I tak i tak dobrze. I tak i tak źle. Ja wolę patrzeć na to, co dobre. I przede wszystkim – chcę już mieć adres.

Na deser – uszkodziła mi się część przytrzymująca siodełko. Z obu stron – wyrobiła się. Tymczasowo problem zażegnałam, zamieniając części miejscami – ale powróci. Bo ani ja nie jestem lżejsza ani metal nie zrobił się twardszy ani lepiej wykonany. Więc – ktokolwiek wie – jak to coś się nazywa, jak kupić nowe? (W sobotę podjadę do warsztatu, ale przed sobotą – nie sądzę, bym miała znaleźć czas…)

 

Skat i numer D

Plan jest prosty: urywamy się z pracy i uderzamy na miasto: do urzędu podatkowego – Skatteetaten – i na policję. I próbujemy, skoro nie ma możliwości umówić się na wizytę przed październikiem, próbujemy po prostu, na miejscu. Niech nam dadzą tymczasowy numer, D-nummeret. Niech już możemy założyć konto w banku.

Proste – udało się. Tyle nerwów, gdy bezradnie uzupełniamy wszystkie wnioski, jakie nam wpadły w ręce, kiedy bierzemy wszystkie numerki kolejkowe…

A propos kolejki. Nie każdy wie, jak odczytać angielskie słowo queue. A czyta się samo ‚q’ <kju>. Dlaczego? Bo inne literki stoją za nią w kolejce.

Trochę inaczej w norweskim skacie: jeden numerek to jedna sprawa, ale urzędniczka nie miała nic przeciwko, żebyśmy podeszły razem, nie uważają tego za problem, kiedy mówimy jedna przez drugą – byle się dogadać. Literki mogły się stłoczyć przy ‚okienku’. Przynajmniej literki A i B.

Plan sięgał dalej – visning! I poszliśmy na kolejną wizytę, z niegasnącą nadzieją. I – być może – to jest to.

Co prawda budynek widoczny w tle po prawej na razie jest głębokim dołem, dopiero będzie się z tego dołu podnosić… Może to głupie brać mieszkanie przy budowie? A może niegłupie? Kto wie, co okaże się błędem?