Zakaz podlewania

Sucho, tak sucho, że może być problem z uzdatnieniem wystarczającej ilości wody dla Oslo. Dagbladet już bije na alarm, że może dojść do tego, że wodę trzeba będzie gotować!

No i niezawodna Oslo Kommune napisała mi dziś SMS, że mam nie podlewać ogrodu. Jest postęp – o zakazie grillowania pisali po angielsku – czyżby skądś się dowiedzieli, że ja jednak znam norweski?

Napisali też maila na ten sam temat.

– Ciekawe skąd mają nasze maile – zastanowiła się Basia, gdy czytałyśmy, każda u siebie na komputerze, tę samą wiadomość.
– Hvordan fant vi din e-postadresse: E-postadressen din er registrert i Statens register… – odpowiedź przyszła natychmiast, w następnej linijce: emaile zarejestrowałyśmy w Skateetaten. Stąd – komuna, w której obrębie mieszkamy, ma do nich dostęp. Podobnie z telefonami komórkowymi.

 

Święty Halvard – patron Oslo

Herb Oslo przedstawia patrona miasta, św. Halvarda. Według średniowiecznej legendy urodził się około roku 1020 w bogatej rodzinie. Jego ojciec miał na imię Vebjørn, więc zgodnie z ówczesnym zwyczajem (obowiązującym do dziś na Islandii) syn nosił przydomek/nazwisko Vebjørnsson. Jego matka była kuzynką norweskiego króla, Olava, który miał potem również stać się świętym, tak więc wszystko zostaje w rodzinie. Mieli gospodarstwo w Lier. Herb zawiera elementy związane z męczeńską śmiercią Halvarda.

 

Miało to miejsce w roku 1043. 23letni chłopak, wysłany na wyprawę kupiecką, przygotowywał się do przekroczenia Drammenfjordu. Przybiegła do niego ciężarna kobieta, która poprosiła go o ratunek przed ścigającymi ją mężczyznami. On miał wziąć ją do łódki i wypłynąć.

Na wodzie dogoniła ich łódka z dwoma mężczyznami, którzy wyłożyli swoje racje: ciężarna to niewolnica, która włamała się do domu jednego z nich i go okradła, w związku z czym domagają się wydania uciekinierki. Chcą ją sprawiedliwie (dla ówczesnego zrozumienia sprawiedliwości) zabić.

Halvard się nie zgodził, bo dziecko, bo kobieta, bo słaba i raczej nie mogła się tak włamać, jak oni to opisali. Od słowa do słowa, mężczyźni wyciągnęli łuki i zabili oboje. Ciało chłopaka obciążyli kamieniem młyńskim (legenda milczy o tym, dlaczego zabrali na łódkę kamień młyński…). W jednej z dwóch wersji legendy ciało cudownie wypłynęło i zbrodnia w ten sposób została wykryta. Inna mówi, że bratankowie Halvarda wydostali jego ciało z fiordu.

Fresk na ścianie w ratuszu przedstawia wszystkie elementy z herbu.

W Herbie znajduje się Halvard, siedzący na dwóch lwach – bo to królewskie zwierzęta. W jednej ręce trzyma koło młyńskie, do którego przywiązane były jego zwłoki i 3 strzały, bo zabójcy odebrali 3 życia: jego, niewolnicy i jej dziecka. U stóp świętego leży naga niewolnica – jest to dość oryginalny sposób, by pokazać, że próbował uratować jej życie, ale o to tu chodzi. Ciąży nie widać.

Czerwony kolor szaty przysługuje świętemu ze względu na jego męczeńską śmierć. Co prawda nie został zabity w obronie wiary, ale wartości chrześcijańskich, więc też się liczy.

Słowa, które widnieją dookoła tarczy herbowej to łacińskie motto: Unanimiter et constanter Oslo – Zjednoczone i stałe (niezmienne, ciągłe) Oslo.

W katedrze świętego Olava Halvard ma trzy strzały i kamień młyński, ale brak przy nim nagiej kobiety. W ręce trzyma… przyrząd do gaszenia świeczek?!

Obecny herb został przyjęty w 1892 roku. (Więcej o nim można przeczytać po angielsku tutaj). Wtedy jeszcze miasto nazywało się Christiania, nazwę Oslo przywrócono w 1925. Piszę o przywróceniu, bo przed pożarem w 1624 wznieconym podobno specjalnie przez cztery czarownice, Oslo było Oslo. Dopiero po odbudowie król Chrystian IV Oldenburg przemianował je na swoją cześć.
Oslo jest jedynym miastem w Norwegii, które używa tarczy herbowej okrągłej. Dzięki temu ich herb świetnie się prezentuje na studzienkach kanalizacyjnych.

Sankthansaften – noc świętojańska

Najkrótsza noc roku jest świętowana w większości, jeśli nie we wszystkich kulturach świata. Przesilenia, równonoce – to coś, co trudno zignorować, nie da się nie zauważyć.

Chrześcijaństwo zaproponowało świętego Jana Chrzciciela na patrona przesilenia letniego, ofiarując mu w opiekę wszelkie przedchrześcijańskie obrzędy związane z najkrótszą nocą w roku. Chrzciciel pasował świetnie do zakazu kąpieli przed słowiańską kupalnocką i odczarowywania wody, by utopce nie zagrażały dłużej: „wiesz, że przed Kupałą kąpać się nie godzi, wiesz, że przed Kupałą po dnie licho chodzi”.

W Skandynawii najbardziej tradycyjne dla święta są ogromne ogniska rozpalane na wodzie: Sankthansbålet. Ten ogień powinien wzmocnić potęgę słońca i przedłużyć i tak najdłuższy dzień. W Danii na szczycie ogniska pali się kukłę przedstawiającą wiedźmę. W Szwecji buduje się słupy majowe (ale letnie słupy majowe) – midtsommarstång – i tańczy się wokół nich. Wianki są popularne, ale raczej nie rzuca się ich na wodę. O zwyczajach związanych z Jonsok – jedna z nazw nocy świętojańskiej – można przeczytać tutaj.

 

Ja wybierałam się na Akerbrygge, ale oni ognisko zapalili o 19:00 (zachód słońca o godzinie 22:53). W dzień pojechałam z Basią i Tomkiem na wycieczkę krajoznawczą aż za Hønefoss, do Jevnaker i dalej, wzdłuż jezior.


Na wybrzeże w Oslo dojechałam rowerem o 21:00. Ognisko wygasło, ale nadal trwały koncerty i – mecz Niemcy-Szwecja, oglądany i okrzykiwany w dwóch strefach kibica – na Akershus i przed Akerbrygge.

Do domu wróciłam po zachodzie słońca. Ten był spektakularny, całe niebo pokrył pomarańczem i różem.

Typowo norwesko

Tak się zdarzyło, że na przerwie obiadowej dosiadła się koleżanka i zaczęłyśmy rozmawiać o Norwegach. I o witaniu się w pracy. Ona z Pakistanu, my z Polski – kultura ta sama: ten, kto przychodzi wita się ze wszystkimi. A wychodzący tak samo – żegna się. Proste. Tak samo z podawaniem ręki – mężczyźni się tak witają, wyciąga rękę przychodzący; jeśli kobieta też chce się przywitać – to ona wyciąga rękę pierwsza.

Tutaj w kilkunastoletniej historii działu jedynie Omar (z Meksyku) witał się uściskiem dłoni. Przestał, bo inni tego nie robili. Odpuścił.

Ja zwykle krzyczę głośno God dag / god morgen na powitanie, na pożegnanie Ha det! – ale raz, ewentualnie raz na cały pokój i po cichu do sąsiadów. Ale miłe jest, jeśli ktoś stara się i przywitać i pożegnać ze wszystkimi.

Jak się okazuje – na takie osoby niezadowolony front kilku Norwegów donosi szefowym. Tak było z Sahar. I teraz znów. „Donosi” to może za poważne słowo. Ale skarżą się przełożonym na to, że to zbędne i czuliby się lepiej bez tego. To szczególnie dziwne w obliczu szkoleń z komunikacji, jakie mieliśmy w zeszłym roku; wobec tego, że zatrudnia się specjalnie firmę, żeby nas uczyła komunikacji, ale jednocześnie unika się tejże jak ognia. To trochę śmieszne, trochę żałosne.

Jest takie powiedzenie – popularne tutaj: Det er typisk norsk å være god. Pochodzi z przemówienia pani premier Gro Harlem Brundtlands na nowy rok 1992. Tłumaczyła w ten sposób sukcesy Norwegów – sportowe, kulturowe i  biznesowe:

Fotballjentene, håndballjentene, skigutta og Oslofilharmonikerne. De hevder seg i verdenstoppen. På samme måte skal vi vise at norsk næringsliv klarer seg internasjonalt. Trenger vi kanskje et nytt slagord? Det er typisk norsk å være god.

Czy to typowe dla Norwegów: być dobrym? No nie wiem. Bardziej typowe: dbać o najbliższe środowisko, jeździć na nartach, współpracować na poziomie dzielnicy, zachowywać się przyjaźnie, unikać okazywania niezadowolenia, a jednocześnie: być zamkniętym na innych, nie oszczędzać, unikać kontaktów międzyludzkich, skarżyć się przełożonym na współpracowników. Det er naprawdę typisk norsk.

Esperanto a komuniści

Anegdota zacznie się od bogów greckich i nordyckich, od nazw planet i dni tygodnia. Bo o tym rozmawialiśmy z Douglasem w marcu, siedząc w bibliotece na Bjerke. Skąd pochodzą nazwy dni tygodnia (od bogów germańskich-nordyckich), skąd planety i miesiące (bogowie rzymscy i cesarze), jak wygląda nazewnictwo w językach słowiańskich, etc.

Zaproponowałam, że na którymś spotkaniu opowiem o bogach greckich i ich miejscu w kulturze. Okazało się jednak, że Norwedzy bardzo, bardzo słabo znają mitologię grecką. Dużo słabiej – jak mnie się zdaje – niż Polacy. Być może dlatego, że mają własną mitologię? Choć nie obstawałabym przy tym zbyt uparcie, gdyż wielu wypytywanych przeze mnie Norwegów okazywało się nie bardzo kojarzyć kogokolwiek poza Odynem i Torem.

W języku norweskim mają pojęcie nemezis, mąk Tantala czy syzyfowej pracy. Znają narcyzm czy kompleks Edypa. Ale świadomość źródła tych wyrażeń jest nikła. Opowiadałam więc te mity.

Na wczorajszym spotkaniu w klubie przyszedł czas na mój temat. Poprosiłam też, żeby każdy, kto przyjedzie, przypomniał sobie jakiś mit i go opowiedział. Oczywiście, zrobił to tylko Otto. Byli Douglas, Otto, Kjell, Harald, Agnis i -nowy w klubie – Alexander. Douglas wspominał o młodym (na oko 30) Alexandrze, który pojawił się na ostatnim spotkaniu  (mnie nie było, do mnie przyjechali rodzice). Ale poza tym, że był i że uczy się dopiero języka – nie napisał zbyt wiele. Starałam się dopasować sposób mówienia do jego możliwości. Na razie znikomych – rzeczywiście – dopiero się uczy. Gość się, oczywiście, nie odzywał. Ale do czasu.

Kiedy przemówił – to pierwsze słowa skierował do mnie i pokazał mi kartkę, na której miał zapisane „kongres” i słupki cyfr. I łamanym esperantem/norweskim zaczął mi wyjaśniać, że sprawdził ceny kongresu, samolotu, karawany…

– Okej, ale po co? – spytałam, bo było to dla mnie na prawdę niejasne.
– Ale czy zwróciłeś się z prośbą o dofinansowanie do klubu w Trondheim, jak ci napisałem? – wtrącił się Douglas. I wyjaśnił mi, że Alexander już z tym pytaniem się zgłosił poprzednio – czy klub mu zafunduje najbliższy kongres młodzieżowy w Hiszpanii. W lipcu tego roku. Żeby mógł poznać środowisko esperanckie.

Wyjaśnię: kongres to nie szkoła, na kongresy jeżdżą ludzie, którzy znają esperanto, bo to jest jedyny obowiązujący na nich język. Nie znając go – głupio jechać. Poza tym chyba nie muszę tłumaczyć, że jak ktoś przychodzi do klubu i z miejsca prosi o pieniądze, to nie należy ich dawać? Zazwyczaj zresztą organizowane są akcje pomocy finansowej – tylko zwykle lokalna organizacja rekomenduje osobę organizatorom kongresu – i taki ‚stypendysta’ pomaga w pracy w trakcie kongresu (ja byłam na tej zasadzie w Izraelu, gdzie nagrywałam dla radia sprawozdania, napisałam kilka artykułów do gazet eperanckich i co wieczór prowadziłam herbaciarnię – tzw gufujo).

Zapytałam go, co będzie robił na kongresie. Nie wie. Czy w miesiąc nauczy się języka. Nie wie. Wreszcie: czy planuje po wakacjach pomagać w klubie. To miałoby sens – prosi o pomoc, ale ma zamiar oddać później – pracą.
– Jak będę miał czas – odpowiedział po norwesku. – Bo pracuję też dla partii.
– Jakiej partii – zapytałam.
Chwilę się kręcił, ale w końcu podał nazwę: NKP. Norges Komunistiske PartiPięknie.

Otto zaczął – jak to on – referować z pamięci historię tego ugrupowania, jak powstało, z kim się koligaciło, do kogo ostatnimi laty traciło członków. Ja skupiłam się na tłumieniu wewnętrznego śmiechu – kto przychodzi żebrząc o pieniądze, nie proponując nic w zamian? Komunista.

Susza i grill

Plan na piątek był następujący: wziąć kiełbasę, ręczniki, po drodze kupić chleb i engangsgrilla – i wskoczyć na łódkę, płynąć na wyspę. Zwiedzić wyspy, wygrzać się w słońcu, pływać, wreszcie zrobić grilla.

Pokrzyżowała trochę plany susza – grill został rozstawiony zgodnie z poleceniami na tablicach informacyjnych: dozwolone jest rozpalanie na piasku i kamieniach, w odległości od lasu. A jak grill się tlił – sprawdziłam komórkę. Tam czekał mnie sms od Oslo-kommune: Ze względu na podwyższone ryzyko pożarów wprowadza się do odwołania całkowity zakaz rozpalania ognia i grilla w lesie i na powierzchni wysp.

Zgasiliśmy grilla. Kiełbasę śląską można jeść taką, jaka jest.

17 mai – Święto Narodowe Norwegii

Dziś święto. Najważniejsze święto w Norwegii. Jednocześnie dzień niepodległości i święto konstytucji, bo w roku 1814 w Eidsvoll podpisano konstytucję głoszącą suwerenność Norwegii. Niepodległość trwała 3 miesiące, ale kolejny właściciel Norwegii – król Szwecji – zachował większość jej ustaleń, więc ostatecznie wszystko się dobrze skończyło.

Tego dnia główną ulicą Oslo, Karl Johanns Gate, przechodzi od dworca, obok Stortingu, aż do pałacu królewskiego parada dzieci. Pomiędzy poszczególnymi szkołami przechodzą też, grając, dorosłe orkiestry z tych dzielnic. Z okna Stortingu macha do nich prezydent parlamentu, a na końcu trasy wita dzieci z balkonu rodzina królewska. Cała ulica pełna jest ludzi z flagami – zwykle w bunadach, tradycyjnych strojach ludowych, różnych dla różnych rejonów Norwegii. (Słowo bunad wywodzi się także ze staronordyckiego búnaðr – sprzęt gospodarstwa domowego, ubranie. Na kostiumy ludowe – folkedrakter – używa się go dopiero od XX wieku, ale za to dość zdecydowanie).

Jest pewna grupa, która bunad nie nosi, a są to russy, o których już pisałam. Czasami idą wszyscy razem, na końcu, w tym roku – grupy russów szły ze swoimi szkołami. Dziś ostatni raz idą w barnetoget – paradzie dziecięcej. W najbliższych tygodniach czekają ich matury, więc już koniec zabawy.

Flagi w oknach, na masztach przy domkach. Tłumy ludzi  bunadach, wymachujących flagami. W sklepach – wiązanki granatowych, czerwonych i białych kwiatów. Nawet wystawy sklepów dostosowuje się do nastroju i wymienia na ten dzień na pełne granatu, bieli i czerwieni.

Wspaniale było spędzić ten dzień w Oslo i z Bartkiem. 7 lat temu 17. maja byłam również w Oslo, ale – całkiem sama. I tak dobrze wspominam tamten dzień, ale ten – przyćmił tamto święto. Od teraz będę wspominać ten dzień.