Egenmelding i przydział lekarza

Troszkę norweskiego prawa pracy w praktyce, czyli kilka słów o egenmeldingu (własnym zgłoszeniu – tłumacząc dosłownie). Jest to zwolnienie typu polskiego L4, tylko bez konieczności odwiedzenia lekarza. Zwykły sykemelding, czyli „L4”, wystawione przez lekarza, również występuje i płatne jest około 80%, więc tak, jak w Polsce. Ale egenmelding występuje obok tego zwykłego zwolnienia i jest pełnopłatny.

Tego własnego zgłoszenia choroby można użyć kilka razy w roku, po kilka dni. Ograniczenia zależą od firmy i zasady, na jakich to rozwiązanie działa w mojej firmie stanowiły połowę dokumentów, które dostałam do podpisu, przyjmując pracę. (Co nie znaczy, że dokumentów było dużo – jedna kartka zadrukowana z obu stron to umowa, a druga – to opis funkcjonowania egenmeldingu).

Jak zwykle w takich przypadkach – Norwedzy nie przewidują oszustw. W zasadach korzystania jest co prawda zaznaczone, że nie można zgłosić egenmeldingu w dniach pomiędzy Świętami i Sylwestrem (tzw. romjula), ani przy jego pomocy robić sobie długich weekendów (np. 17. maja to czwartek, więc nie wolno zgłaszać samemu choroby w piątek). W tych przypadkach należy iść do lekarza. Poza opisanymi przykładami – zgłaszać chorobę można, a po powrocie do pracy wszyscy pytają, jak się czujesz, a nawet dopatrują się bladości i osłabienia #truestory.

Basia już dostała przydzielonego lekarza. Ja wciąż czekam na list od Skatteetaten z moim przydziałem. Nie, żebym miała zamiar korzystać, co to, to nie, ale na wszelki wypadek się przyda.

Bo z lekarzem to też nie całkiem ogarniam, jak działa system umawiania się i – co ważniejsze – płatności. Część płaci ubezpieczyciel, ale część pacjent, ale jak, ile, kiedy – mam nadzieję, że nie będę musiała się dowiadywać.

Milczenie jest złotem Norwegii

W pracy druga część szkolenia na temat komunikacji. Czyli staje para Norwegów i tłumaczą piętnastoosobowej grupie Norwegów (głównie) dlaczego i jak należy rozmawiać w pracy, o pracy, etc.

Każdy musiał się wypowiedzieć o tym, co ciekawego zaobserwował, jeśli chodzi o komunikację w pracy przez ostatnie dwa tygodnie. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie zauważyłam komunikacji. Wyjaśniłam, że chodzi o to, że tu jest zupełnie inaczej niż w Polsce, w zespole, który zajmuje się tym samym. Tam gadamy cały czas, tu raczej nie, tu raczej się w milczeniu pracuje. Poza hei i ha det większość ludzi się nie odzywa. Troszkę to zaciekawiło prowadzących, więc wyjaśniłam, że ma to dobre i złe strony, z jednej strony jesteśmy bliżej ze sobą, znamy się lepiej, ale z drugiej hałasujemy, kłócimy się, narzekamy. Tu jest spokojnie.

Ale mówienie o komunikacji jest trochę na wyrost. Bo zasadniczo – jej tu nie ma zbyt wiele.

Zima nie zaskakuje

Zima zaczynająca się w połowie listopada może zaskoczyć drogowców. Ale nie w Oslo. Tutaj wszyscy są gotowi.

Co roku wraca w Polsce temat – czym sypać? Sól pomaga roztopić lód najlepiej, ale niszczy buty, ubrania, szkodzi roślinom i psim łapkom. Piasek powstrzymuje poślizgi, ale zmienia się w błoto i wszystko brudzi…

Tutaj się nie rozdrabniają. Dosłownie. Sypią ulice i chodniki grubym żwirem.

Listopadowy podatek

W Norwegii płaci się około 30% podatku, przy moich zarobkach. Oczywiście, dzieje się to, jak u nas, pomiędzy pracodawcą a pracownikiem. Pracodawca płaci 100%, z czego 70% pracownikowi.

Ale tutaj państwo robi prezent obywatelom (i całej reszcie pracowników) i przed Świętami Bożego Narodzenia obniża podatek. Jako że dzień wypłaty zależy od firmy, to by zapewnić, że każdy tę większą wypłatę dostanie przed Wigilią – mniejszy, 20% podatek naliczany jest w listopadzie.

Sądzę, że to całkiem niezły pomysł, który napędza gospodarkę. Co ciekawe – nikt tu nie oprotestowuje tego, że akurat przed chrześcijańskim świętem, ani że to jeszcze bardziej komercjalizuje święta, ani w żaden inny sposób. Okej, w radiu można usłyszeć rozmowę: czy to potrzebne, albo czy nie za wcześnie na świąteczne piosenki w listopadzie – oba tematy są traktowane podobnie lekko.

Rejestracja w Kościele i inne ciekawostki

Wspominałam, że kiedy tylko dostałam numer personalny – zarejestrowałam się w Kościele Katolickim. Jest to ważne, by się rejestrować, bo w Norwegii organizacje pożytku publicznego podlegają kontroli względem liczby członków czy użytkowników. Od tej liczby zależą dotacje państwowe. Żeby organizacja mogła zaliczyć mnie w poczet swoich członków – trzeba się zarejestrować, podając numer. Z radością się zarejestrowałam.

(Instytucje religijne kierują się zasadą wyłączności, to jeśli ktoś chce się zarejestrować w KK, a już jest zarejestrowany gdzie indziej – to proces jest trudniejszy, nie wiem do końca na czym taka prawna konwersja polega.)

W Norwegii Kościół Katolicki liczy sobie około 200 tysięcy wyznawców. Większość stanowią Polacy. Taki mały Kościół. Może właśnie dzięki temu tak dobry.

Bo tutaj, co skwitował miło polski ksiądz Hindus, Anthony: kościół jest pełen na każdej Mszy. Bartek zauważył: niemal wszyscy idą do komunii. Bo tutaj „nie zmusza nikogo próżność, trwoga, ciekawość, nawyk, nastrój tej świątyni”… Tu nie jest uświęcone tradycją chodzenie na msze. Nie ma przymusu, a co za tym idzie – idziesz, bo chcesz.

Przychodzą więc ludzie, którzy chcą, mają potrzebę, wierzą, pragną tu być. Oczywiście, to nie jest pierwszy raz, kiedy czuję tę atmosferę podczas Mszy świętej  tak bywało na oazach, w duszpasterstwie akademickim, w Bergen, na pielgrzymce. To ta sama radość z przebywania wśród swoich, bardzo, bardzo swoich.

Ks. Anthony mówił o tym, co go urzekło w Polsce. To hasło „Bóg-honor-ojczyzna”, stawiające na pierwszym miejscu Boga – to ewenement na skalę światową. Podobało mu się, ale zrozumiał, ze ono faktycznie ma jakieś odzwierciedlenie z rzeczywistości, gdy zaczął jeździć przez Polskę. A tam przy drogach krzyże, kapliczki, figurki Matki Boskiej, obrazy świętych; Matka Boska „wędząca się” na ścianach w kuchni, krzyż w salonie, etc.

Miło się tego słuchało. Ks. Anthony jest bardzo ciekawą osobą – z jednej strony ma wspaniałe poczucie humoru i jest miły, potrafi mówić miłe rzeczy:
– Słabo to wyszło – kwituje ewidentny fałsz wiernych w melodii „i z duchem twoim”. – Ja wiem, ze czasem jest ciężko, dzisiaj ewidentnie. Ale postarajmy się, bo św. Augustyn mówi, że śpiewając dwa razy się modlisz. A Bóg nam dał wszystkim jakiś głos. Zwłaszcza dziś, gdy nie ma organisty.
Z drugiej strony potrafi być bardzo zasadniczy i nieustępliwy, używa słów nie wolno, to złe, tak nie można, trzeba – częściej niż inni.

Przy okazji ewangelii o pannach roztropnych i niemądrych wspomniał, że w Indiach ten zwyczaj z wyczekiwaniem pod domem weselnym jest do tej pory obecny, dlatego ten fragment nikogo tam nie dziwi.

Święto niepodległości, fødselsnummer, ogrzewanie

Dziś 99-ta rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości po rozbiorach. Wspaniała rocznica. Basia i Tomek przywieźli flagę, mieliśmy więc co wywiesić w oknie.

Będąc poza ojczyzną i tak mam ją w środku, w sercu, w głowie. Myślę Polską. Kocham ten kraj. Norwegia jest okej, z tym tylko, że nie jest moja. Tylko tyle i aż tyle.

Ja zaś od wczoraj mam fødselsnummer – norweski numer personalny, jak nasz polski PESEL. Wcześniej miałam D-nummer, tymczasowy. Po fødsels się zgłosiłam po umówionej wizycie na policji i czekałam, np. żeby zarejestrować mój nowy numer komórkowy. To się akurat dobrze składa, gdyż i mnie i Basi skończył się darmowy roaming. Ale przede wszystkim – chciałam zarejestrować się w norweskim Kościele Katolickim. Już to zrobiłam.

Przedwczoraj i wczoraj nasze mieszkanie nawiedzała ekipa naprawiająca kaloryfery. I już grzeją. Dobrze się składa, bo kałuże już mijam zamarznięte. Jesień powoli przechyla się w zimę. Dzień trwa od dziewiątej do szesnastej.

 

Poczta i inne urzędy

W skatteetaten zarejestrowałam się od razu, stąd mam tymczasowy numer personalny – D-nummer.  12. października dokonałam rejestracji pobytu na policji i od razu złożyłam podanie o stały fødselsnummer. I co?

To właśnie, że nic. Czekam i czekam, niektórym to dobrze, już dostali i numer i kartę podatkową, i jeszcze wyznaczonego lekarza rejonowego. A do mnie żaden poważny, urzędowy list nie dochodzi. Eh…

Tak naprawdę nie potrzebuję tego numeru tak koniecznie, tak bardzo i tak już, zaraz. Ale jednak trochę tak… Po pierwsze, chciałabym, żeby nie było problemów przy rozliczaniu podatku. Po drugie, chcę zarejestrować się jako członek Kościoła Katolickiego, a z D-nummerem wypiszą mnie po 3 miesiącach. Po trzecie – kurczę, fajnie chyba dostać prawdziwy PESEL.

Czekam.