„To” Kinga

Nie widziałam filmu, ale czytałam książkę. A dziś – dyskutowałam o niej w elitarnym gronie osób, które przeczytały. U Magdy. We Wrocławiu. Obecna tam duchem, obrazem i głosem.

Krótka recenzja: książka jest wspaniała, pełna ciekawych i trafnych życiowo sytuacji, wiernie oddaje relacje, dialogi są dobre, historia wciąga… przez pierwsze plus minus osiemset, może dziewięćset stron. Potem to wszystko idzie się bawić w kanałach.

Dlaczego jest źle? Akcja się rwie, dłużyzny fabularne następują, kiedy nikt się ich nie spodziewa, odlot jak na dragach, sceny, o których lepiej nie myśleć. I niewybaczalne niewykorzystanie potworów sportretowanych z dokładnością, która naprawdę wywoływała lęk.

Wspaniale jest się spotkać.

Jutro przyjeżdżają do mnie mąż i siostra czyli dwie najważniejsze osoby na świecie. Lojalnie więc uprzedzam, że następnego wpisu można spodziewać się we wtorek.

Do poczytania!

Kwiaty, filmy, książki

Narodowym kwiatem, narodową rośliną Norwegii jest jedna z dwóch: wrzos pospolity – røsslyng i skalnica zagłębiona – bergfrue.

Nie bez powodu – obie wytrzymałe, nie mają problemu z życiem na niemal gołej skale. Skalnica kwitnie wiosną, wrzos jesienią, więc dobrze się uzupełniają.

Mnie Norwegia kojarzy się raczej z engkarse – rzeżuchą łąkową. Kwitła w kwietniu 2011 roku i jej białe kwiaty na wysokich łodyżkach zdobiły niemal każdy trawnik w Bergen. Kwiecień i maj należały do niej. Wyżej kwitły wszędobylskie rododendrony (w Bergen) i bzy (w Oslo), ale łąki należały do rzeżuchy.

 /zdjęcie z Bergen, z 2011ego/

Dlaczego myślę i piszę o kwiatach? Siedząc w pracy dowiedziałam się, jak zwie się po norwesku jaskier – smørblomst – masłowy kwiat. Podobnie, jak po angielsku – buttercup – filiżanka masła. Skojarzenie literacko-filmowe. Polski Jaskier to kumpel wiedźmina Geralta, bard i bawidamek. Buttercup to wieśniaczka, tytułowa „Narzeczona księcia” z jednego z moich ulubionych filmów przygodowych.

Kwiaty-filmy-książki – brzmi to jak dobry plan na jesienne wieczory.

 

Starzy bogowie

Krótko, bo zaraz wracam do lektury. Żeby jakoś poszło – codziennie będę czytać fragment mitologii nordyckiej z tej książki z biblioteki.

Co jakiś czas opowiem. Na przykład: po powstaniu świata ułożył się taki manichejski porządek – Asowie dobrzy piękni, jotungowie – ani tacy, ani tacy. To trwało króciutko, pojawili się zaraz Wanowie – i Odyna, gdy ich zobaczył, zaskoczyło to niezmiernie… kolejna rasa bogów!

Musi dojść do rozlewu krwi…

 

O czym śnią androidy

Dyskusyjny klub książki fantastycznej im Leonarda Nimoya spotkał się, by omówić pozycję Phillipa Dicka – „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach”.  Klub spotkał się daleko, ale jak już przedtem, nowoczesna technika – science, ale nie fiction – pozwoliła mi być obecną.

Dziwi mnie, że nie wszyscy podzielają mój zachwyt. Ta powieść już za pierwszym razem była dla mnie objawieniem. Mnogość wątków (nie wątków zawierających akcję, ale takich – powodów do przemyśleń) zaparła mi dech. Teraz, gdy po latach wróciłam do tej książki – dalej nie daje spokoju.

Kto jest nam bliższy – ten, kto czuje jak my, czy ten, kto myśli jak my? Co czują zwierzęta, co my czujemy do zwierząt? Co określa nasze człowieczeństwo? Do czego i kogo ogranicza się nasza empatia i co to dla nas znaczy? Jak odróżnić sztuczne od naturalnego? Co w nas jest sztuczne, a co naturalne i – czy to wpływa na to, jak bardzo jesteśmy prawdziwi?

Świat sztucznych uczuć, sztucznych zwierząt, sztucznych ludzi – zapadający się w chaosie – to wizja co najmniej niepokojąca.

O sztuczności i naturalności w mówieniu mówił też dziś do mnie prof. Bralczyk – a ja go słuchałam, robiąc nadgodziny w pracy. Cytował mojego ulubionego Mickiewicza: „Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie”. Mówił – jak zawsze – ciekawie, zabawnie, dobrze.

Książki i rozmowy

W domu, tym prawdziwym, czeka ściana książek. Ale tu też mam książki – dzięki Bartkowi spakowane wygodnie w czytnik. I też mam fotel. Czego chcieć jeszcze?

Po „Paradyzji” Zajdla przeczytałam „Wzgórze Psów” Jakuba Żulczyka. Dostałam je od siostry. Jest naprawdę dobre, akcja toczy się wartko, poszczególne sceny napisane jakby z myślą o natychmiastowej ekranizacji. Moim skromnym zdaniem – ekranizacja by nie zaszkodziła. W tę toczącą się dobrym tempem akcję co jakiś czas wpisane są rozważania. Np. o języku:

Lubię takie zbiegi okoliczności, które powodują, że odwiedzająca nas Julia czytała na identycznym czytniku tę samą książkę co ja.

Sięgnęłam potem po debiut Gretkowskiej, do czego skłonił mnie tytuł: „My zdies emigranty”. Tytuł trochę mylący, ale książka mnie nie zawiodła – Maria Magdalena, biblioteki i szukanie powiązań, anegdoty ze studenckiego życia – to wszystko było dobre. Choć fabuła by nie zaszkodziła.

Teraz czytam antyutopię Zamiatina – „My”. Dobrze się czyta, choć forma na początku drażni. Szklane pokoje, społeczeństwo uporządkowane, jak w Paradyzji ściany pokoju można zasłonić jedynie na określony czas. Wszystkiemu przyświeca myśl o okowach:

Cywilizacja ukształtowana po jednej stronie, cywilizacja, która wybrała lepiej niż pierwsi rodzice:

Tak więc czytam sobie książki. Zadowolona, że mogę siedzieć w fotelu i nie muszę wychodzić na deszcz…

Mogę też dzwonić do Rodziny i Przyjaciół. I pisać z nimi. Rodzina i Przyjaciele – to najcenniejsze, co jest. Jestem Wam wdzięczna za to, że jesteście.

1.paczka, 1.gość, „Paradyzja”

Dziś ważny dzień – przyleciała do nas Julia, siostra Tomka. Pierwszy gość w domu. Jest fantastycznie.

Po pracy Basia z Tomkiem pojechali po gościa, a ja poszłam na pocztę. Tam czekała na mnie paczka – pierwsza paczka, nadana przez Bartka, z pozdrowieniami od niego i od Portu Rowerowego – w paczce część do przytrzymywania siodełka roweru, ta, która się odgięła, a nowa wygląda na dużo porządniejszą. I niespodzianka (zapowiedziana) od Bartka – śliczna empetrójka, zielona, na miniSD, więc będę już mogła nagrać taką muzykę, jaką chcę (stara empetrójka okazała się za stara, by znaleźć dla niej sterowniki na nowym systemie w komputerze). Radość z pierwszej paczki i z faktu, że poczta jest tak bardzo blisko – bezcenna.

Przy pysznym obiedzie przygotowanym przez Basię poznałam Julię. Basia przygotowała makaron z krewetkami, nadspodziewanie dobry, zważywszy, że to pierwszy raz, kiedy przygotowywała krewetki. Ja tam nie umiem gotować jednak. Za to jeść tak!

Cała trójka wyszła na spacer, ja – przygotowałam połączenie z Wrocławiem, by w Dyskusyjnym Klubie Książki Fantastycznej im. Leonarda Nimoya porozmawiać o „Paradyzji” Zajdla. Książkę przeczytałam wczoraj, nie po raz pierwszy, i przypomniałam sobie dokładnie, za co ją uwielbiam. Należy do moich ulubionych, choć trudno mi wybrać jedną spomiędzy pozycji Zajdla…

Wspaniale jest móc się spotkać z Klubem. Odrobina normalności, mimo całej dziwności sytuacji. Jestem wdzięczna Magdzie za użycie nowoczesnej technologii przewidzianej przez Zajdla (i nie tylko jego) i usadzenie mnie w fotelu.

To był wspaniały dzień. Jeden z najlepszych.