Powrót

Wracam do domu. Zgodnie z planem. W Norwegii, w Oslo, spędziłam rok i tydzien. Z przerwami: na ślub kolegi, Święta Bożego Narodzenia, pogrzeb dziadka męża, Święta Wielkiej Nocy i obronę przyjaciółki+zakup ziemi. 5 przerw od emigracji.

Wracam do mojego świata, z którym tak bardzo starałam się utrzymać kontakt. I jestem bardzo wdzięczna tym, ktorzy też do tego dążyli. Bardzo.

Wracam do Wrocławia, wracam do Polski. Do tego, co kocham tak bardzo, że aż trudno znaleźć właściwe słowa. Pokochałam też Oslo, kocham Norwegię. Tak, zostawiam tu fragment mojego serca, którego zawsze mi będzie troszeczkę brakować. Ale nawet tym zostawianym kawałkiem serca kocham mój kraj, mój dom. Każdą cząstką siebie.

Na koniec: słowa Kazimierza Wierzynskiego, które teraz rozumiem lepiej:

Bo nie ma ziemi wybieranej,
Jest tylko ziemia przeznaczona;
Za wszystkich skarbów – cztery ściany,
Z wszystkich stron świata – tamta strona.

 

Koniec

Będzie brakować

Już za chwilę wracam do wszystkiego, czego mi przez ten rok brakowało. Jednak, będąc tutaj – naprawdę nie miałam na co narzekać. To bardzo dobry rok. I teraz, gdy wrócę, będzie mi trochę brakować:

  1. wszystkich zaskakujących nowymi rzeźbami tras w Ekebergparken – i widoku z Ekeberg na wybrzeże i miasto (na zdjeciu powyżej). Najlepiej rano, przed południem, tak, by słonce mieć za plecami;
  2. widoku na Hollmenkollen za każdym razem, gdy wychodzę z domu (wzdłóż Lørenveien);
  3. rozmów w pracy z Omarem, Sahar, Noverą, Runem, Soheilą i Lindą – 6 osób, które szczerze polubiłam w dziale. Może dlatego, ze te 6 osób było skłonnych do rozmowy? I do żartowania? Meksyk, Paristan, Iran i… Norwegia. Przez ostatnich kilka dni do grona dołączyła cała banda: Camilla, Yiming, Eline, Yuki, Sokita. Sądzę, że zaktywizowała ich świadomość, że zaraz wyjeżdżam. Stałam się rezerwuarem plotek;
    Na zdjęciu Dzisiejsza radość z wygranej w konkursie wewnątrzUPSowym (zbiegiem okoliczności miałam ze sobą świąteczne nakrycia głowy – chciałam je zostawić tu, u Soh na biurku – ale się przydały! Omar-granat, Jarle-srebro, Beate-złoto, Yiming-czerwien. Zdjęcie robi Sokita)
  4. łatwych zakupów (tu w sklepie można chwytać najtansze produkty marek Rema 1000, Eldorado czy first price bez obawy o jakość – skład jest taki sam lub niemal taki sam jak droższych odpowiedników – w makreli w pomidorach jest tyle samo % makreli co w 4x droższym Nordfisku, etc. Więc nie muszę czytać etykiet, porównywać… A i niezdrowe produkty, jak chipsy czy piwo, napoje gazowane – są dużo droższe od zdrowych, np. soków naturalnych);
  5. widoku z Hollmenkollen na moje miasto, popołudniu/wieczorem, kiedy światło zaczyna mięknąć i ogrzewa się jego barwa;
  6. wszystkich tych tras, które przemierzyłam tyle razy na rowerze i na piechotę, że weszły mi głęboko w mięśnie. I już tam, mam nadzieję, zostaną;
  7. 19-godzinnego dnia i 5-godzinnej nocy w czerwcu;
  8. wybrzeża i świeżego zapachu niesionego przez wiatr od morza;
  9. spotkan w klubie esperanckim przy Olaf Shous vei – atmosfery tych luźnych rozmów, tego, że nikt nie myśli: młodsi nie mają głosu; można dyskutować na każdy temat… przede wszystkim zaś – Douglasa i Otta. Moi ulubieni norwescy esperantyści;
  10. wysp, które poznałam dość późno, ale pokochałam od pierwszego wejrzenia – Hovedøya, Linderøya, Gressholmen, Langøyene. To, że #ruter –  komunikacja miejska – obsługuje łodzie jest po prostu cudowne;
  11. mieszkania z Basią i Tomkiem, a dokładnie nieustannych rozmów z Basią na każdy możliwy temat i żartowania od czasu do czasu z Tomkiem; jej ciepła i jego zasadniczości;
  12. Kościoła w Norwegii – tej wspólnoty tak różnej, tak barwnej i  tak starającej się – w kraju, w którym oficjalnym, głównym wyznaniem jest protestantyzm, katoliccy księża wyraźnie bardziej się starają przyciągnąć wiernych i dochować wierności Jezusowi. I mimo, że st. Olavs był godzinę od domu (na piechotę, rowerem 20 minut), to chciało się tam iść;
  13. Mszy świętych w różnych językach: po norwesku, angielsku, hiszpansku, ukrainsku, po polsku. I tych najbardziej uroczystych – we wszystkich językach na raz;
  14. spacerów po Vinter/Sommerparku: z Moniką, Blachowem, rodzicami – i w samotności;
  15. języka norweskiego na każdym kroku. Oczywiście, nie będzie mi go brakować tak, jak polskiego, ale również będzie. Lubię jego brzmienie, lubię tę radość, kiedy uświadamiam sobie, że jakimś cudem, po latach używania i krótszych okresach nauki – rozumiem, rozumiem niemal wszystko! Tęsknota ma tu też wymiar praktyczny – trochę boję się, że zapomnę;
  16. tych zakątków Oslo, które stanowiły dla mnie punktu odniesienia, gdy na początku gubiłam się co chwilę w obcym wtedy mieście, i które zawsze budziły miłe uczucia: most Akerbrua, mural „I <3 Oslo”, zejście w dół do Akerselvy;
  17. Nasjonalgaleriet i jej stałej wystawy. Kocham to muzeum bardzo. Uwielbiam układ pokoi, barwy na ścianach i wybór obrazów. Starałam się zaciągnąć tam każdego gościa i nie raz, nie dwa, i często bywałam tam sama:

Oczywiście – to wszystko to nic wobec tego, co dostanę w zamian. Ale jednak. Tęsknota pozostanie.

Przygotowanie pożegnania

Dziś przygotowania do jutra. Bo jutro mój ostatni dzień w pracy. Basia upiekła z tej okazji ciasto. Ja upiekłam i pomalowałam pierniczki. Jesteśmy gotowe.

Jesie oddałam stolik, łóżko, a do tego dodałam lampę, o której całkiem zapomniałam, że ją mam. I mam się pozbyć. Była razem z chłopakiem, z którym to wszystko poznosili. Mnie został niemal pusty pokój. I spakowana walizka. Już niedługo.

Meblodawanie

Powoli pozbywam się mebli, które rok temu kompletowaliśmy. W kawalerce nie będzie miejsca (ani potrzeby) na ponad połowę naszych mebli. A ja na pewno nie chcę zostawić ich w charakterze potencjalnego problemu, bo mieszkanie do 8 sierpnia ma wyglądać jak dawniej – puste i czyste. Więc na stronę finn.no wrzucam zdjęcia ze szczerymi opisami i powoli rozdaję.

Na pierwszy ogien – już w weekend – poszły meble balkonowe i kanapa. Te  rzeczy były w najgorszym stanie już kiedy je braliśmy rok temu. Ale był trochę pośpiech, by Julka – pierwszy gość – miała na czym spać, a balkonowy zestaw – był gdzieś po drodze. I tak zostało. Obawaiłam się ciut, że pani, która się zgłosiła, zrezygnuje, jak obejrzy (siłą rzeczy na zdjęciu nie widać, że kanapa niewygodna, choć szczerze napisałam, że dość zniszczona). Ale zainteresowana wysłała do mnie tragarzy. Okazali się Polakami (zresztą, ciut oszukała, pisząc im, że to „niewielkie meble”, a tu – kanapa).

Zabawna historia dotyczy wysokiego stolika, który stał w moim pokoju. Wystawiłam naraz ten stół i stolik salonowy. Do obu zgłosili się ludzie – nazwijmy ich od ich loginów – Hamid (do wysokiego stolika) i Jesa (do salonowego). Oboje skontaktowali się przez e-mail.

Hamid: Chciałbym odebrać stolik 🙂
Ja: Ok, możesz przyjechać dziś o 17?
Hamid: Tak, mogę 🙂 mój numer: … 🙂
Ja: Nie mam pieniędzy na telefonie, więc lepiej, żebyś to Ty zadzwonił, jak będziesz na miejscu, Lørenveien 53b, numer 301 (zadzwon na telefon, bo domofonu nie słychać).
Hamid: Supert! 🙂

Z tymi buźkami był trochę męczący, ale lepszy niż jeden kupiec papierosowy, który na końcu każdego zdania wstawiał trzykropek… Każdego…

Wróciłam z pracy, rozkręciłam stolik. SMS – od Hamida: Będę wcześniej, czekam pod drzwiami 🙂 . Hm… Świetnie. Nie odpiszę, przecież napisałam, że nie mam hajsu. Wyjrzałam przez okno – nikogo. Myślę, może biedak stoi na rogu, to schodzę. Nikogo. Wracam, kończę rozkręcanie, wyglądam przez okno – jest, ktoś zaparkował i teraz mierzy bagażnik.
– Hej, tam w dole – wołam, – to ty przyjechałeś po stolik?
– Tak, ja! – odpowiada koleś około 40stki.
– To chodź na 3 piętro, zadzwon na 301 i ci otworzę. Bez H!
(Jak się zadzwoni 301H to odzywa się domofon u Tomasa w hybelu, a ten w przedpokoju to 301).
Słyszę z przedpokoju, że zadzwoniono jednak do Tomasa, Tomas tłumaczy, że to nie tu, Hamid dzwoni do mnie otwieram.

Dałam mu stolik, powiedziałam, że pisałam przecie, że nie oddzwonię, bo nie doładowałam telefonu. Spoko, spoko, ucieszył się, poszedł.

Zaraz dzwoni: że stolik powinien mieć takie podpórkowe belki, mówię, że taki jak na zdjęciu był, jest; więcej elementów nie mam. Bo ja go z finn.no rok temu dostałam. Ale że przestał rok u mnie, to pewnie dalej postoi. Okej, okej, dzięki.

Znów dzwoni: a że skoro się przeprowadzam, to moze sprzedaję mieszkanie? Nie, nie, wynajmowane było. Okej, dzięki.

Dzwoni raz jeszcze: że on z tym stolikiem. To on mi zapłaci. Tu już doszło do nieporozumienia, bo skoro chce płacić za jakiś stolik, to ja zrozumiałam, że on chce ten salonowy, a że jest zarezerwowany na finnie, to pomyślał, że zapłaci i weźmie, skoro jest niedaleko. Więc mówię: nie, stolik salonowy jest zarezerwowany do środy, nie chcę oszukiwać dziewczyny, która go chciała. A on dalej, że zapłaci. No to mówię: wiesz, ja cię w ogóle nie rozumiem, możesz mi napisać, w czym problem? Okej, okej.
Zaraz dostaję SMS: Ja ci za ten wysoki stolik zapłacę 200 NOK. Zdziwiona, odbieram telefon, bo on znów dzwoni.
– Nie musisz mi płacić, ten stolik jest za darmo – mówię.
– Wiem, ale mi pomogłaś, to ci zapłacę – wyjaśnia Hamid. – Próbowałem ci wysłać pieniądze przez vipps, ale dostałem zwrotkę, że nie masz.
– No nie mam. Ale serio, nie trzeba. Ja ten stolik miałam za darmo.
– Ale ja nalegam. Daj mi może konto.
– Dobra, to ci mailem napiszę, bo nie mam jak SMSem, okej?
– Chyba, że jesteś w domu, to ja jestem pod drzwiami.
– Okej, to ci otworzę.

Basia, słysząc to wszystko zaproponowała obstawę. Ale po prostu otworzyłam drzwi na korytarz, koleś dał mi 200 NOK, ja mu powiedziałam, że serio, nie trzeba, on powiedział, że on tak woli i że mi dziękuje, ja też mu podziękowałam i tyle.

Tak więc oddając meble za free, nawet wybrakowane, można zarobić stówkę. Nie powiem, to miłe.

Tymszasem Jesie zaproponowałam oprócz stolika salonowego łóżko – powiedziała, że chce i że dziękuje za propozycję; umówiłyśmy się na środę wieczorem. Więc dziś ostatnia noc w moim łóżku (potem zostawaim sobie materacyk wierzchni. Oddałabym go również, w piątek, ale Jesa ma napięty grafik i pasuje jej środa, a piątek nie).

Pożegnałam się dziś z Douglasem. Maluję pożegnalne pierniczki. I żegnam się powoli z mieszkaniem. Dobrze się tu żyło.

Wędrówka słonca

Pisałam dużo o tym, jak długa i ciemna potrafiła być norweska noc, a później brnęłam przez te noce i niewiele od nich jaśniejsze dni, aż do tych cudownie krótkich nocy letnich.

To jest naprawdę coś. I to nie tylko ta długość dnia i nocy, ale i droga, którą słonce wędruje po nieboskłonie. Mając mieszkanie z oknami na 3 strony obserwowałam tę wędrówkę zaskoczona (ja wiem, jak to działa, miałam geografię w szkole, ale – tu mogłam tego doświadczać tak namacalnie!)

W zimie wschód mogli oglądać Basia i Tomek, a my wszyscy z balkonu – zachody. Teraz słonce zarówno wita się jak i żegna ze mną, obserwuję je ze swojego okna.

Noce już nie są tak obłąkanczo krótkie jak były. A przede mną już tylko 7 wschodów norweskiego słonca!

Tęcza, koniczynka i lody

Odpracowuję pobyt Basi. Beate napisała też, że zaprasza w weekend, a to ostatnia okazja, by popracować w nadgodzinach za norweską pensję.

Tęcza o 5:30 rano. Czterolistna koniczynka znaleziona w drodze do pracy. Najlepsze norweskie lody mango. Oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba!

Odrabianie odwiedzin

Dziś przyszło odrabiać gościnę. Jeszcze jutro i pojutrze. Pogoda się pogorszyła – to szczęście, bo dopiero teraz. Duszno, gorąco, niebo całe w szarych chmurach powoli kapie deszcz. Wiec siedzę w pracy.

Wczoraj pakowałyśmy Basię – walizki 20 i 10 kg. Oczywiście, żadna z nas nie potrafiła ocenić, czy nie przekroczyłyśmy limitów. Przeszłam po sąsiadach, pytając o wagę. Wielu nie było, niektórzy byli, ale nie otwierali drzwi. Inne wagi były zepsute (1), albo pozbawione baterii (3). Ale jedne dziewczyny z czwartego piętra miały wagę działającą. Tylko nie wiedziały, gdzie. Za to bardzo przejęły się moją sytuacją i przeszukały mieszkanie. Wzięłam wagę łazienkową i sprawdziłam: 19,5 i około 10 kg. Czyli bardzo dobrze. Natknęłam się na jedną z nich, kiedy wracałam z ich sprzętem łazienkowym – chciała przynieść mi wagę do bagaży, specjalną, dokładniejszą, bo ją też znalazła. Porozmawiałyśmy sobie o mieszkaniach, o naszej dzielnicy, o wszystkim. Proszę, jak to wybierając się do domu można poznać sąsiadów.

Cieszę się tym, że Basia przyjechała. I że pogoda dopisała. A teraz mogę spokojnie odrabiać te godziny – warto było.