Askeonsdag w walentynki

Walentynkowo pojawiły się na paśniku w biurze słodycze – czekoladki z Polski przywiezione przez Basię i inne czekoladki, które dorzuciła Soheila. Walentynki, przyjaźń w powietrzu i – post. Ścisły. Bo dziś środa popielcowa.

Byłam na norweskiej Mszy, prowadzonej przez biskupa. Dużo się śpiewało po łacinie. I zgodnie z tutejszym zwyczajem – księża rysowali na czołach wiernych krzyże, zamiast sypać po włosach.

Widmo zamarznięcia

Śnieg prószył całą noc. I cały dzień. Rano drzwi wejściowe do naszego bloku zacinały się na śniegu. Sypało, sypało i sypało, aż nasypało około pół metra i w pracy dostaliśmy wiadomość, żeby nie iść blisko budynku, bo z dachu może spadać. Bo i temperatura oscylowała w okolicy zera.

Teraz zrobiło się chłodniej i przestało padać. Po ćwiczeniach narzuciłam na szorty płaszcz, wdziałam lekkie buty, których nie trzeba wiązać, chwyciłam klucz i pobiegłam wynieść śmieci.

Śmietnik otworzyłam, śmieci wyrzuciłam, zamknęłam pokrywę i – nie wyciągnęłam klucza. Utknął. Szarpię, próbuję, dociskam klapę, luzuję – nic. A klucz jeden, wspólny do śmietnika, klatki, przedsionka i mieszkania. Więc szarpię dalej.

Po trzech strasznych minutach grozy i uświadomieniu sobie, że wychodzenie z gołymi nogami na mróz nie było najmądrzejszą decyzją roku, zauważyłam sąsiada na parterze. Parter – norweskie pierwsze piętro – jest na poziomie gruntu. Pomachałam do sąsiada i wbiłam mu do ogródka:
Hei, unnskyld meg, men kan du hjelpe meg? Jeg kan ikke ta ut nøkkelen – wyjaśniłam, gdy otworzył drzwi na taras.
Ja, ja, moment – wskazał swoje bose stopy, – skal bare ta... – poszedł po buty, rzucając w stronę chłopów siedzących na kanapie: – Zaciął jej się śmietnik, idę.

– Tak, zaciął mi się klucz w śmietniku – przyznałam już po polsku ze śmiechem.
– No, mnie też się zacina, te śmietniki to takie marne zrobili… Patryk jestem – przedstawił się, wyszarpując klucz.

Oto historia, jak poznałam Patryka z parteru i nie zamarzłam.

Planowałam dziś opowiedzieć o zwyczajach związanych z karnawałem, ale ze względu na anegdotę z życia – opowiem jutro. Za to podzielę się odkryciem: ‚karnawał’ oznacza: ‚żegnaj mięso’! ‚vale‚ to po łacinie ‚żegnaj’, ‚carne‚ to ‚mięso’. Znam łacinę od dawna, te dwa słowa też, ale dopiero dziś, szukając źródłosłowu ‚fastelavn‚ – rozłożyłam swojski ‚karnawał’ na części.

Morsdag czyli dzień matki i ostatki

W sklepach pojawiają się kubki z napisami, stosiki książek w księgarniach podpisane: husk om mora di! i inne oznaki, że zbliża się dzień matki.

W Norwegii jest to święto ruchome, zawsze wypada w niedziele i to w drugą niedzielę lutego. Dziś.

W ostatnią niedzielę przed Wielkim Postem zaczynają się też ostatki. Trwają trzy dni: niedziela (fastelavnssøndag), poniedziałek (blåmandag – niebieski lub fleskemandag – cielesny) i wtorek (hvitetirsdag – biały lub fetetirsdag – tłusty).  Nazwy dzisiejszej niedzieli nie przetłumaczyłam od razu, bo jest nieco bardziej skomplikowana: fastelavn to nazwa wspólna ostatków, a pochodzi z północno-germańskiego i oznacza wieczór przed postem.

Wszystkim, którzy zapomnieli, że już-już koniec karnawału życzę świetnej zabawy przez trzy dni fastelavn!

Mróz, zadania z norweskiego i esperanto

Jak w tytule: mróz. Już trzyma od ponad tygodnia, śnieg nie pada, raczej przeważają słoneczne chwile – więc wszystkie poletka śniegu zmieniły się w białe, groźnie połyskujące skorupy, chodniki pokrywają grube, nierówne warstwy lodu, na których chrzęszczą pod podeszwami kamyki z rozsypywanego dla poprawienia przyczepności żwiru.

Zadania z norweskiego to na przykład wypracowanie. I ćwiczenia gramatyczne. I milion innych spraw. I to jest tak strasznie trudne.
Ale poznałam nowe zdanie – Jeg gleder meg på (Kacpers) vegne – cieszę się (Kacpra) szczęściem/sukcesem/drogą.

A wieczorem widziałam się z Douglasem w klubie. Szykujemy powoli marcową lekcję esperancką w bibliotece.

200 dni

Mija właśnie dwieście dni od mojego wyjazdu z Polski. Pomysłu na podsumowanie brak, więc może statystyka?

Od momentu wyjazdu spędziłam z mężem 35 dni, co stanowi niemal 18% tego czasu.

Z Polski przyleciało na wizytę na Lørenveien 7 osób: Julia, Blachow, Paula, Kuba, Basia, Daria, Kacper. Blachow i Kuba kilkukrotnie.
Odwiedzili nas tutejsi przyjaciele – Kasia i Torbjorn.

Uczestniczyłam w conajmniej piętnastu grupowych rozmowach za pośrednictwem Internetu. Ot, namiastka życia ze znajomymi.

6 dni spędziłam w Polsce.

Uwierzyłam, że nawet w XXI wieku, przy nieograniczonym dostępie do inernetu, a przez internet – do wszystkich – tęsknota jednak może istnieć.

Transport publiczny i piechota

Podjechałam do Muzeum metrem, żeby na pewno zdążyć, bo z pracy nie mogłam wyjść wcześniej niż godzinę przed czasem – mieliśmy konferencję ze Szwecją i Finlandią. W metrze niemiła niespodzianka – podniesiono ceny biletów.

Śnieg zdążył stopnieć przez dwa dni uporczywego deszczu, spod niego wyłoniły się znów cytaty Ibsena na Karls Johanns Gata. Warto patrzeć pod nogi.

Krótko, bo  mam gości. Więc świętuję.

Artemis, ćwiczenie, oczekiwanie

Od nocy pada deszcz i topi białą kołdrę śniegu. Niby nic, ale trochę żal.

Po pracy ćwiczenia („pizgam żelazo”), ćwiczenia z norweskiego, sprzątanie, szybki posiłek, prysznic i rozmowa na Skype o „Artemis”. Autor „Marsjanina” napisał książkę, która podobała się mnie, mężowi i – nikomu więcej. Cóż, jeśli się nie znamy na literaturze – to przynajmniej razem.

A razem będziemy już jutro.

Kiedy byłam mała uwielbiałam piosenkę Majewskiej „Jeszcze się tam żagiel bieli” i szczerze wierzyłam, że „męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać”… Chyba coś zrobiłam nie tak…