Hiszpańskie modlitwy i znów świeci słońce

Trafiłam na hiszpańską Mszę w kościele św. Józefa. To nie jest tak, że zapamiętanie, kiedy jest jaka Msza jest dla mnie trudne. Nie. Jest po prostu  niemożliwe.

Modliliśmy się po hiszpańsku. Nikt nie starał się mówić rytmicznie, jak to ma miejsce na nabożeństwach polskich, norweskich, angielskich, tak, że w recytacji tłumu da się rozróżnić słowa. Nie, tu każdy mówił po swojemu, więc bez wyświetlanego tekstu nie wiedziałabym, co właściwie mówimy.

Za to Barkę poznałabym tak samo łatwo.

Gdy wracałam z tej Mszy pełna radości i słońca (hiszpański język już tak mi się kojarzy) – słońce zaświeciło i tutaj, w Oslo. A ja się z tego wszystkiego zgubiłam (tak, na drodze, którą już przeszłam co najmniej 25 razy) i znalazłam nowe grafitti.

A w domu – czas na norweską gramatykę i Et dukkehjem Ibsena.

Nasjonalmuseets venn

W zeszłym tygodniu zostałam przyjacielem muzeum. Z okazji odwiedzin Darii i Kuby wybrałam się z nimi na miasto, ale też do muzeów. I przeczytałam o karcie – ważnej przez rok – dającej darmowy wstęp do muzeum narodowego (dla przyjaciela +1) i do muzeum Muncha.

Razem z Kubą i Darią zwiedziliśmy pierwsze, Do Muncha poszłyśmy we dwie. W obu było świetnie.

U Muncha poznałam Pera Inge Bjørlo. Mnie się podoba.

Nowa godzina kursu

Na pierwszych zajęciach kursu, we wtorek, spytałyśmy naszą koleżankę, Włoszkę, i nauczycielkę, Tone, czy pasowałoby im zaczynać wcześniej niż o tej 19:00. (Kończąc o 21:00 i idąc na piechotę do domu trafiałyśmy o dziesiątej; trochę późno). Obie się zgodziły, ale musiałam to zgłosić na recepcji.

W środę nie odpisali, więc napisałam jeszcze maila z pytaniem, co szkoła na przesunięcie zajęć.

Odpisała mi Nathalie, ta sama, u której się zapisywałyśmy na kurs. Dziś, o godzinie 13:00. Że dla szkoły to nie problem, jeśli naszej czwórce pasuje. Jako że nie było konkretnej daty, od kiedy zaczynamy o piątej, sądziłam, że na pewno nie dziś, bo to chyba za późno, prawda?

Nieprawda.

Postanowiłyśmy wyjść wcześniej – około 17:00 –  i po drodze zaliczyć księgarnię, pocztę i bibliotekę. W księgarni miałam kupić książkę, na poczcie ją wysłać, a w bibliotece Basia miała odnowić zapasy.

Nic z tego nie wyszło. o 17:04 zadzwoniła Nathalie – odebrałam: gdzie jesteśmy?

Okazało się, że szkoła wysłała nam smsy w środę – do mnie nie dotarł, Basi telefon wyjechał do Polski. Nie wiedziałyśmy. Powiedziałam, że jesteśmy w drodze i zdążymy na 18:00. I w ten sposób po drodze nic nie załatwiłyśmy.

A te zdjęcia pokazują, jak bardzo, bardzo dziwacznie urządzona jest ta szkoła językowa.

Norweskie ćwiczenia i polska kolęda

Praca – powrót z pracy – szybkie ogarnięcie mieszkania – przyjęcie kolędy – obiad – ćwiczenia z norweskiego zadane do pracy w domu – ćwiczenia fizyczne.

Tak minął kolejny dzień, mokry i zimny. I całkiem udany.

Ksiądz Piotr przybył o umówionej godzinie. Nie bez problemu, bo umawiając się z nim, poprosiłam, żeby zadzwonił na komórkę, nie domofonem, bo nie słychać go w mieszkaniu. A komórkę zostawiłam w pracy. Zorientowałam się oczywiście za późno, żeby wrócić i na czas być znów w domu. Zeszłam więc i czekałam na niego na dole.

Pomodliliśmy się, poświęcił nasze mieszkanie, rozmawialiśmy przy kawie. Należy do zgromadzenia werbistów – i on i ks. Antoni, z Indii. Przyjechali razem w sierpniu, pod koniec, czyli jest tu miesiąc krócej niż my. Nie lubi Norwegii, ale nie ma się co dziwić, skoro 16 lat spędził w Afryce. Wspomina ten czas z radością.

Zadań z norweskiego dużo. Dużo pracy. Cóż – trzeba, skoro się zdecydowało.

Kurs i nazwy ulic

Dziś wybrałyśmy się z Basią na pierwsze zajęcia w ramach kursu norweskiego. Do ostatniej chwili nie wiedziałyśmy, czy kurs ruszy na osiem tygodni czy na sześć (w wypadku, gdybyśmy były tylko we dwie szkoła albo całkiem kasuje kurs albo skraca…). Zapisała się jeszcze jedna osoba, Włoszka, która tu już żyje od dwóch lat i potrzebuje zdać Bergenstest aby dostać umowę na stałe.

Z okazji rozpoczęcia kursu i faktu, że jestem bardzo zmęczona, odpowiem dziś tylko na pytanie zadane przez Darię: Co znaczy nazwa mojej dzielnicy?

Løren nic nie znaczy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale ma jakieś pochodzenie i kiedyś coś znaczyło. Znalazłam artykuł w Aftenposten, w których wyjaśniono nazwy dzielnic z mojej okolicy. Tłumacząc je, trzeba sięgnąć do duńsko-norweskiego , do dawnych nazw. Ja tylko przetłumaczę efekt poszukiwań autora artykułu:
Løren «Leire engen» – gliniasta łąka;
Sinsen «Enga ved veien» – łąka przy drodze, po drodze;
Tøyen «Gjødslet eng» – nawożona, żyzna łąka;
Bryn «Bru-engen» – łąka-most;
Ulven «Eng med grus» – łąka w gorbami?;
Økern «Eik-engen» – jesionowa łąka.