Znów ciemno czyli innjobbing

Ledwo ogłosiłam, że wracam do domu za dnia i napawa mnie to radością – już się to zmieniło. Na moje własne życzenie kończę pracę o 16:00. Po zmroku. Nie wynika to z mojej potrzeby umartwiania się, ale z chęci spędzenia czasu z gośćmi, którzy przyjadą na sobotę, niedzielę, poniedziałek.  Odrabiam więc poniedziałkowe godziny. Na zapas. Innjobbing czyli odrabianie.

Skoro jesteśmy przy pracy – mój trener ostatnio zawołał mnie, by spytać, czy to rodzina:Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. I cieszę się, że nie tylko ja czytam sobie artykuły historyczne w pracy. I zastanawiam się, czy zacznie mnie traktować jak szlachciankę.

Zimno ale jasno

Może to brzmieć niemal jak „ch***, ale stabilnie”, ale nie jest ani tak ani tak. Że zimno – cóż, urok zimy w Oslo, nie oczekiwałam niczego innego. Ale za to jak jasno!

Słońce zaszło dziś już o 15:39 – już od wczoraj wychodzę z pracy zanim zajdzie. Różnica jest ogromna. Jest jasno. Jest dobrze.

Zapasy i gotowanie

Dziś o jedzeniu. Z okazji promocji skitrałam naście opakowań pierniczków. Więc zapasy na te zimne miesiące mam.

Poza zakupami spożywczymi siedzę w domu i udaję, że mnie nie ma, bo za oknami mróz straszny, a obecnie również mgła. Ćwiczę, czytam i pichcę – oto dzisiejszy specjał na obiadokolację:

Tre Helligekongens Dag, spacer i zachód słońca

Ktoś mógłby pomyśleć, że ciastka za złoty pięćdziesiąt tak mnie rozproszyły, że zapomniałam o święcie Objawienia Pańskiego. Nic bardziej mylnego. Kościół Katolicki dostosowuje jednak w pewnym zakresie harmonogram swoich świąt do państw, w których się znajduje. Nie jest tak, że za święta nakazane uważa zawsze tylko te, kiedy jest ustawowo wolne (nie było tak na Wszystkich Świętych – liturgia tego święta odbywała się pierwszego listopada), ale ze styczniowym świętem odpuszczono i jest przesunięte na pierwszą niedzielę po 6. stycznia. Czyli na dzisiaj.

Trochę się naczytałam, żeby dotrzeć do tej informacji, bo jakoś nie chciało mi się wierzyć, że szóstego nic się nie dzieje i na prawdę jest tylko jedna sobotnia Msza (na rano), a wieczorem – dwie niedzielne… Jest jak jest, mnie to pasuje, więc wybrałam się dziś na sumę parafialną (po norwesku, na 11:00).

Jest jeszcze jedna różnica. W Norwegii brak tradycyjnej polskiej kłótni o to, co pisać kredą na drzwiach. Rozwiązanie jest proste i widoczne na zdjęciu: tu nie rozdaje się kredy ani kadzidła (cóż za ulga, nigdy nie wiedziałam, co począć z tym nieszczęsnym kadzidłem…), tu daje się wiernym naklejkę na drzwi. W gazetce wyjaśniono, że na kartce, którą zwykle przytwierdza się na drzwiach jest CMB czyli Chryste, Mieszkanie Błogosław,  jednocześnie są to pierwsze litery imion Trzech Króli:

På kortene som vanligvis festes over dørkarmen står det C+M+B 2018: 
Christus Mansionem Benedicat (Måtte Kristus velsigne dette hus).
På samme tid er det begynnelsesbokstavene til de Hellige Tre Konger,
Caspar, Melchior og Baltazar.

Naklejka jest jednak dziwaczna: 20*C+M+B+18. Ale kłócić się nie mam zamiaru. Z nikim. Nawet spytałam Tomasa, czy mu nie przeszkadza. Ingen problem.

Msza była uroczysta, nawet bardziej, niż się spodziewałam. Odprawiało ją 8 księży w tym biskup Bent i kardynał Anders Arborelius ze Szwecji (pierwszy szwedzki katolicki biskup Szwecji od czasów reformacji! o czym doniósł tutejszy ksiądz w czasie ogłoszeń) To chyba rzeczywiście duże wydarzenie, bo ludzie z ławek masowo robili im zdjęcia przy każdej okazji (głównie przy przemienieniu i podniesieniu, co mnie się nie podobało, ale cóż zrobię. Raczej nie zdjęcie).

Muzyka i śpiew były cudowne. Mogłabym tam siedzieć dłużej niż te 1,5 godziny Mszy świętej.  Powyższa kolęda była cudownie skoczna. Ale popis w czasie rozdawania Eucharystii bił ją na głowę: księża przy ołtarzu przyjmują sakrament, a organy zaczynają po cichu i coraz głośniej wygrywać rytm walca wiedeńskiego. Za chwilę dołączyły skrzypce, a za nimi chór. Było to nieskończenie piękne i radosne. Niestety, nie wiem, co to za utwór, gdyż w czasie komunii chór śpiewa pieśń nieuwzględnioną w harmonogramie, niepodaną w rozpisce. Dzieje się tak dlatego, że wszyscy podchodzą tu do sakramentu (niektórzy składają dłonie na piersi i pochylają głowę, by otrzymać tylko błogosławieństwo), więc i tak mało kto by śpiewał.

Za to Glorię rozpoznałam bezbłędnie i odruchowo zaczęłam śpiewać po polsku, zanim sąsiad podsunął mi śpiewnik.

Wracając przeszłam się wzdłuż rzeki, zaciekawiona wczorajszą relacją Basi i Tomka. Odnalazłam wodospad i podziwiłam lodowe konstrukcje na głazach. Spacer zajął mi jakieś 2,5 godziny, ale było rześko i dobrze. Po powrocie dowiedziałam się, że było -14 stopni.

Dzień zwieńczył cudowny zachód słońca, który rozświetlił większą część nieba różem i pomarańczem. Później zmieniał kolory na bardziej krwawe i ograniczał się do coraz to węższego pasma na horyzoncie.

Obserwowałam to widowisko znad „Artemis” Andy’ego Weira. Lekturę skończyłam, polecam serdecznie, bo czyta się szybko i przyjemnie w sumie może stanowić kopalnię wiedzy bezużytecznej.

Ciasteczkowa promocja

Dziś tylko o ciasteczkach. Douglas mi mówił, że w nowym roku zawsze są duże promocje na świąteczne jedzenie. I o ile nie jest to zbyt ciekawa informacja, gdy dotyczy lutefisk czy ribbe (krótki termin ważności i brak entuzjazmu z mojej strony), to pepperkaker można kupić.

On zaopatruje w te ciastka klub esperancki i kwakrów.

Poszłam, zobaczyłam i zakupiłam, bo ciastka, które przed świętami kosztują nawet 50NOK teraz były do kupienia za 2,35NOK/ 300gram.

A tak wyglądam, wybierając się na zakupy, skuszona promocją w spożywczym. Kiedy już wracam to mam troszkę szczęśliwszą minę.

Biblioteka Bjerke

Odkryłam dziś wspaniałe miejsce – bibliotekę na Bjerke. I to będzie moje ulubione miejsce, a gdy lody odpuszczą i odważę się wyciągnąć rower, dojechanie tam będzie zajmowało z 15 minut.

Dziś szliśmy tam z Douglasem trzy kwadranse.

Ab ovo – na pierwszym spotkaniu w klubie esperanckim podjęliśmy decyzję, że napiszemy do bibliotek i ja zrobię prelekcje o esperancie, a on pomoże mi z budką informacyjną.  Douglas nie zwleka z realizacją planów, więc już dostał pierwszą pozytywną odpowiedź – od pobliskiej filii. Napisał do mnie i razem doszliśmy do wniosku, że wypada obejrzeć miejsce i porozmawiać o organizacji, zobaczyć, jak biblioteka wygląda po remoncie (w odpowiedzi była uwaga o tym, że niedawno wnętrze się całkiem zmieniło).

Douglas zaczepił jakiegoś bibliotekarza i zaczął wypytywać o szczegóły, ale że jakoś tak szło chaotycznie, to przejęłam pałeczkę. I ustaliłam z nim, że na taką otwartą prelekcję to dostanę scenkę w kącie i że opublikują informację o tym na stronie. Na miesiąc lub 2 tygodnie wcześniej.

Poza sceną znalazłam idealną dziuplę i nie mogę się doczekać cieplejszych i dłuższych dni, kiedy wyprawa tam nie będzie tak żmudna, a droga powrotne – ciemna, i będę tam mogła siadać i czytać szasopisma:

Usłyszałam potem od Douglasa: Nie wiedziałem, ze Ty tak dobrze mówisz po norwesku. Śmieszne, ale i miłe. Odparłam, że wiedziałby, gdybyśmy nie rozmawiali zawsze  w esperancie. Ale tak jak jest, jest dobrze.

Gram w grę

Przepraszam, że nie piszę ostatnio. Za oknem odwilż, codziennie w nocy mróz ścina lodem nieodśnieżone części chodników i dróg. Codziennie chmury zasłaniają niebo. Codziennie pada śnieg, ewentualnie śnieg z deszczem. W dzień lekko się to, co spadnie, roztapia. Więc ja gram w grę. Komputerową.

Wyjazd do Norwegii pozbawił mnie możliwości oddawania się paru przyjemnym nałogom. Ale w sylwestrową noc przypomniał mi się nałóg, któremu oddałam się z radością razem z Blachowem: Gry komputerowe.

W Sylwestra i  w Nowy Rok razem przeszliśmy grę fabularną „Life is Strange”, którą dostałam od Przyjaciela na urodziny. Było ciekawie, nostalgicznie, a dzięki gliczom – także zabawnie.

Teraz gram w „Epistory”, grę, która w przyjemny sposób ma mi pomóc szybciej pisać na klawiaturze. Muzyka jest miła, narracja smutna i tajemnicza, ale to grafika, pomysł, w jaki została stworzona plansza – to jest naprawdę piękne. Jest to origami. I plansza rozwija się – a konkretniej składa – w miarę jej odkrywania:

 

Przykro mi, jeśli Was to nie interesuje.  Może Was podbuduje i poprawi humor, że w 2018 weszliście z postanowieniami i jak na razie je dziarsko realizujecie. Ja zaczęłam rok od reaktywacji starego nawyku. Strach  się bać, co będzie dalej.