Godt nyttår!

Jeśli są jakieś wątpliwości i domysły, dlaczego nie pisałam, co u mnie – to było tak: Blachow przygotowuje pyszne jedzenie, ja jem, oglądamy serial „Black Mirror”, gramy w „Life is Strange”, spędzamy razem czas, pijemy martini z gruszkową oranżadą – tzw. brus.

Ale oto nastał nowy rok 2018. Z tej okazji Basia upiekła pyszne bułeczki z rodzynkami i żurawiną oraz bułki z z budyniem i wiórkami kokosowymi na lukrze. Więc zajadaliśmy.

Stół pełen dobrego jedzenia i świąteczne lampki – tak przygotowaliśmy się na zmianę ostatniej cyferki w dacie. Odwiedziliśmy też kościół – katedra Olafa przystrojona świątecznie (god jul czyli wesołych Świąt; szopkę z prawej nawy pokazywałam już wcześniej).

No i czas sylwestrowej zabawy, która była na swój norweski sposób szampańska: ulepiliśmy bałwana na podwórku i podziwialiśmy fajerwerki. Basia z Tomkiem wybrali się na Grefsenskollen, my zostaliśmy w domu, pijąc różowego szampana i grając na komputerze.

Wiem, że Sylwester przebiegałby dużo mniej spokojnie, gdybym była we Wrocławiu. I tego sobie życzę w 2018 roku – powrotu do ukochanego miasta i ukochanych ludzi:

W nowym roku dokonaliśmy degustacji julepolse – tradycyjnej bożonarodzeniowej kiełbaski. Smakuje troszkę korzenną przyprawą, a konsystencją przypomina mortadelę. Można ją odgrzewać w wodzie, piec lub smażyć, wybrałam oczywiście ostatnią opcję.

Jak widać, nie trafia we wszystkie gusta, ale nie można zaprzeczyć, że smakuje oryginalnie i delikatnie – jak większość norweskich potraw.

Mam nadzieję, że ten dość długi i bogato ilustrowany wpis zadowolił moich drogich czytelników. I już wiecie, że jak nie piszę, to zapewne jem. Jeśli nie zdążyłam przytyć w Święta, to Blachow postarał się to naprawić w romjula.

Praca w romjula

Pierwsza rzecz: fantastycznie jest mieć słowo na te kilka dni między Świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem. Norwedzy mają. Romjula. Przejmę chyba to słowo do mojego idiolektu, bo podoba mi się niezmiernie. I jest przydatne.

Druga rzecz: praca w tym czasie jest tak wyczerpująca! Wszyscy w biurze sprawiają wrażenie, jakby wiedzieli, że powinni być gdzieś indziej, tylko przez przypadek znaleźli się w nieodpowiednim miejscu. Ja wspominam z radością Święta, wszystkie spotkania, jakie udało się w te krótkie 3 dni w domu zorganizować i – mogę się wreszcie pochwalić ciasteczkami z witrażem, jakie piekłam pracowicie dla rodziców, teściów, siostry – jako niespodziankę.

Na koniec: film „1984” z 1984 wart jest obejrzenia. I to nie jest tak, że próbuję zrehabilitować tym stwierdzeniem fakt, że podobają mi się Disnejowskie Gwiezdne Wojny (podobają, bardzo podobają, to dokładnie to, czego po mariażu Disneya i GW spodziewałam się i na co czekałam!).

Święta Bożego Narodzenia

Życzę wszystkim tyle dobra, radości, miłości i piękna ile tylko pomieścić można w jednym życiu.

Czuję, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, będąc tu, w tym czasie, w tym miejscu świata, w tym momencie życia, z moimi najbliższymi.

Bo wyjazdy są po to żeby wracać. I w emigracji najważniejszy jest ten dom, którego w samym słowie nie widać, ale bez niego – nie byłoby sensu.

Praca w piku

Ostatni dzień pracy przed Świętami. Pracując w firmie dostarczającej paczki ma się w takim czasie pełne ręce roboty.  Język korporacyjny podpowiada specjalną nazwę: peak season. Więc pracujemy w piku. To ostatni dzień pracy z 19-dniowego ciągu (od 4ego grudnia nie miałam weekendu, zapraszali – to robiłam nadgodziny. Obie robiłyśmy).

Poza klikaniem były dziś w programie rozliczne atrakcje. Nawet się nie spodziewałam, że tu tak poważnie się podchodzi do świątecznych śmiesznych przebran. A podchodzi się. Bardzo serio i dzięki temu jest bardzo śmiesznie. I gwóźdźprogramu: Julelunsj – czyli poczęstunek, przy którego okazji rozdano tradycyjnie pudełka ze słodyczami i  odbyła się loteria – również ze słodyczami, ale tez z alkoholem.

Tym optymistycznym akcentem – żegnamy się z pracą i lecimy do domów.

Pierwszy raz wracam do domu na Święta Bożego Narodzenia. Wracam z daleka. Oczywiście, denerwuję się podróżą. Jak zawsze, gdy mi zależy. A dziś – bardzo mi zależy.

Przed Świętami, pakowanie, ciastka

Dziś ostatnie spojrzenie na podwórko – i przepiękny zachód słońca, malujący niebo różem i pomarańczem, a cały świat – na fioletowo.

A w domu ciepło, przyjemnie, pracowicie. Pomalowałam ciasteczka przygotowane dla naszych ulubionych współpracowników.
Spakowana – niecierpliwie czekam już na jutro.

Chanuka i norweskie świąteczne dania

Dziś skończyły się obchody Chanuki. Po pracy zapaliłam osiem świeczek chanukowych i szames. Paliły się pół godziny, zgasły. Nie naszykowałam świąteczno-chanukowego jedzenia, bo zbliżają się już Święta Bożego Narodzenia. Więc piekłam tradycyjnie – pierniczki.

Wczoraj miałam możliwość spróbować tradycyjnego grzanego wina. Norweskie grzane wino smakuje zupełnie inaczej niż to pite w Polsce! W naszym pływają cząstki pomarańczy i goździki, tutaj – rodzynki i migdały, ewentualnie inne orzechy. Przyprawy są delikatniejsze.

Pomyślałam, że może warto napisać tu, jakie są tradycyjne norweskie potrawy – co ludzie tutaj jedzą na Jul? W Norwegii na stole wigilijnym rządzą mięsa. Kraj rozciągnięty wzdłuż wybrzeża miał ryb pod dostatkiem przez rok cały. Na święta wypada położyć na stole coś innego.

Przede wszystkim – żeberka. W dwóch wariantach.

Svineribbe – tłuste wieprzowe żeberka na wigilijnym stole to echo pogańskich podań (sama nazwa Jul też pochodzi z czasów pogańskich i to poniekąd niesamowite, że jej nie zmieniono).  W mitologii wojownicy zaproszeni do Walhalli każdego dnia po ćwiczebnych walkach byli zapraszani na ucztę, na której jedli w kółko tego samego odradzającego się knura Saerimne.

 Pinnekjøtt to żeberka jagnięce, solone i suszone. Czasem wędzone (nie te ze zdjęcia, te mają wyraźny napis urøkt czyli niewędzone). Podaje je się rzeczywiście, jak sugeruje opakowanie, z kiełbaskami. I z puree ziemniaków i brukwi (kålrot – to w Oslo po raz pierwszy jadłam brukiew, nie wiedząc nawet, co to jest po polsku…).

 Julepølse to świąteczne kiełbaski. Nie ukrywam, że te mnie interesują przez niemożliwy dla mnie do wyobrażenia koktajl przypraw w wieprzowinie. Kiełbaski te są doprawione goździkami, gorczycą, imbirem i gałką muszkatołową. Traktuje się je nie jako główne danie, ale tak o, obok.

Dorsz to jedyna ryba tradycyjnie spożywana w Julaften. Wzdłóż wybrzeża jest to świeży dorsz. Ale dużo bardziej rozpoznawalny jest tradycyjny lutefisk. Sztokfisz, głównie dorsz. Ryba jest suszona, następnie moczona w wodzie, potem macerowana w ługu, znów moczona, a ostatecznie – smażona lub gotowana. Koszmarny zapach, smaku się tylko domyślam, niech tak zostanie.

 Coś na deser. W Norwegii, jak wszędzie w Europie, popularne są pierniki – pepperkaker. Ale jest też coś u nas nieznanego – waflowe rurki. Puste. Pełno ich w sklepach. Nie mogę się pochwalić, że próbowałam, bo jeszcze nie, ale uważam, że to zdrowo. Taki wafelek lepszy niż czekolada czy kolejny kawałek ciężkiego ciasta.

Podobno typową potrawą wigilijną jest też głowa owcy, ale jako że nie znalazłam jej w Remie, Kiwi, Jokerze – szczerze wątpię w jej popularność.