Kartki pocztowe i kwestia bliskości

Poczta norweska na plakatach w metrze, na przystankach, nawet, jak donosi Tomasz, na reklamach na Instagramie, przypomina, że kartki świąteczne trzeba wysłać nie później niż szesnastego grudnia. Nawet wysłali pocztówkę z takim przypomnieniem (powyżej).

Skuszona tymi napomnieniami wypisałam kartki i nadałam już w piątek. Na stoisku pocztowym naklejona jest kartka z dokładniejszą rozpiską – dowiaduję się z niej, że, aby kartki dotarły do adresata w Europie – trzeba je wysłać do 14.12. Uff, zdążyłam. Dostałam ładne znaczki – z królem.

Teraz trzymam kciuki za norweską pocztę, a następnie za polską – oby dostarczyli!

Dziś – w drugą niedzielę Adwentu – poszłam rano do pracy, po pracy szybki obiad, kawa i spacer – do kościoła. Na anglojęzycznej mszy ludzie w różnych stron świata, różnokolorowi, mówiący z różnym akcentem. Cudownie było stać w tym łańcuchu ludzi tak różnych, a złączonych jedną wiarą – trzymając się za ręce i modląc do Jednego Boga. Do najbliższych mogę wysyłać kartki, ale dzięki Niemu – mogę czuć bliskość z innymi i tutaj.

Praca før jula

W oba weekendy, pozostałe do Świąt, mamy pracę. Cieszy nas to, bo za takie nadgodziny dobry grosz wpadnie, a w pracy panuje przyjemny, świąteczny nastrój. Z początkiem grudnia Beata rozdała nam małe kalendarze adwentowe z gustownym obrazkiem. Przypomina o tym, że pracujemy w firmie dostarczającej paczki, owszem, ale nie wali po oczach brązowo-złotym logiem korporacji.

Na paśniku stoi kratka mandarynek (pomarańcze je się na Wielkanoc, w adwencie i na te Święta – je się mandarynki) i butelki soku świątecznego – tutaj to jest naprawdę coś, ta oranżadka rzeczywiście cieszy Norwegów. Smakuje dokładnie jak czerwona Helena (czyt. okropnie), więc jeśli chcecie spróbować typowego norweskiego soku świątecznego – polecam Helenę. Chyba jeszcze ją produkują.

Z ciekawostek – dziecko w pracy nie stanowi tu dla nikogo problemu. Meng nie miał z kim zostawić dzieciaka (na oko około 4 lat, mała kopia Menga), więc wziął małego do roboty. Dziecko siedziało obok, rysowało, kolorowało, pożerało mandarynki, a że gadatliwe jak ojciec (wcale) – nikomu nie przeszkadzało.

Julemarked, łoś i mąż

Wczoraj poszliśmy z Blachowem na spacer do centrum. Chciałam pokazać mu teatr ludowy – Folketeateret, zjeść z nim burgera z łosia i odwiedzić równie komercyjny ale stawiający raczej na kulturę ludową jarmark świąteczny, pospacerować razem wśród światełek na Torgacie, Storgacie, Karls Johanns Gacie.

Burger był rozczarowujący, gdyż wcale nie czuć było łosia, tylko miękkie, rozdrobnione na papkę stale podgrzewane mięso. Zbliżone do wieprzowego.

Za to wystrój namiotów i układ tego mniejszego targu oraz dźwięk norweskich kolęd – przyjemnie wprowadzały świąteczny nastrój.

O teatrze ludowym i światłach miasta opowiem kiedy indziej.

Dźwig ozdobny

Za oknem mojego pokoju trwa budowa. Buduje się kolejny blok osiedla, a ja mogę obserwować postępy. Nie widać, aby planowali przerwać na zimę, praca wre.

Mnie cieszy zwłaszcza absurdalna i cudowna dekoracja – mój dźwig ozdobiono lampkami choinkowymi – na całej jego długości i wysokości. Zdaję sobie sprawę, że zdjęcie nie oddaje w pełni efektu.

To jedyny tak ozdobiony dźwig w okolicy. Jestem bardzo wdzięczna za tę odrobinę świątecznego absurdu.

Mikołajki i dekoracje w mieszkaniu

Chyba mimo wszystko grzeczna ze mnie żona, bo na mikołajki dostałam męża, z dostawą do domu. Poza tym w nocy i rano, kiedy po ciemku szłam do pracy, cieszył mnie padający dużymi płatkami delikatny śnieg. Skrzypiał pod nogami i sprawiał że nawet droga do pracy była magiczna.

Po opisie świątecznego jarmarku i pokazaniu, jak przystrojona jest Karl Johanns Gata, wypadałoby pochwalić się dekoracjami w mieszkaniu na Løren.

(Tę gwiazdkę Blachow wydrukował na swojej drukarce 3d. Bocian, który wygląda jak krowa, zamienił się dzięki niej w choinkę)

Wystrój minimalistyczny, ale porządny. Nie, nie chcemy choinek, nie mamy gdzie wieszać bombek i są nam zbędne, bo – na święta zlatujemy do Polski!

Imieniny, adwent i przygotowania do świąt

Dziś słodki dzień – imieniny Barbary. Dwóm Basiom złożyłam dziś życzenia i zadbałam o drobiazgi dla nich. Basia, z którą mieszkam postanowiła mnie zaś podtuczyć, i nie mnie jedyną, ale całe biuro – bułeczki słodkie jej autorstwa były najciekawszym aspektem dzisiejszego dnia pracy.

Wczoraj zaczął się adwent. Chorowałam, więc nigdzie się nie wybierałam, piekłam pierniczki, piłam herbatę, czytałam (skończyłam „Pozytronowego człowieka” i nie mogę doczekać się naszej o nim rozmowy, mnie ta książka urzekła i chętnie się dowiem, co sądzą o niej pozostali członkowie klubu), oglądałam filmy („Atomic Blonde” – nic szczególnego, ale oglądało się przyjemnie, głównie dzięki ładnym buziom aktorów, zwłaszcza młodego Xaviera; „Prestige” – piękny film o magikach i o zazdrości, zabawny i po prostu piękny, a Rosomaka w cylindrze zawsze przyjemnie zobaczyć; „Człowiek-scyzoryk” – najdziwniejszy chyba film, jaki widziałam, troszkę obrzydliwy, ale z przyjemną muzyką, o człowieku w dziczy i trupie – w tej roli Harry Potter), przygotowywałam (zaocznie) prezenty gwiazdkowe, by nastroić się świątecznie. 

Zaczął się adwent, więc można już szykować święta, nie ograniczając się jedynie do pierniczków. Pozwalam więc sobie pokazać tutaj Jarmark Bożonarodzeniowy w Oslo – pośrodku Karls Johanns Gaty, z diabelskim młynem, karuzelą, lodowiskiem i – gadającymi łosiami:

Trochę to makabrycznie, ale też swojsko-tandetne. Dwa łosie wiszą naprzeciwko siebie i do siebie głośno pokrzykują przez szerokość alejki.
W zeszłym roku we Wrocławiu powiesili takiego jednego, który chrapał, podśpiewywał i coś tam mruczał pod nosem. Czy w tym roku rzucili już dwa?

Zdjęcia pochodzą ze spaceru z Kubą i Bartkiem. Nie z dzisiaj. Dziś praca – dom, żeby jutro być w najlepszej formie, bo jutro przyjeżdża do mnie mój mąż. Sam!

Przeziębienie i książki

Kto mówi, że sport to zdrowie, ten się nie zna! Dwa miesiące ćwiczeń fizycznych niemal dzień w dzień i co? Przeziębiłam się!

Rano mimo wszystko zrobiłam zakupy, bo jeść trzeba, a chleba powszedniego już nie było. Ale od tamtego momentu tylko herbata i książka.

„Brudnopis” Łukanjenki ciekawy – troszkę jak „Długa ziemia” Baxtera i Pratchetta. Ale panowie Brytyjczycy napisali pierwszą powieść swojej serii w 2012, 4 lata po Rosjaninie. Bardzo spodobał mi się zrealizowany przez autora pomysł, by każdy rozdział zaczynać od jakiejś ogólnej refleksji, od której narrator (narracja pierwszoosobowa) przechodzi płynnie do konkretnych wydarzeń. Urzekł mnie też metaliterackim spotkaniem bohaterów z pisarzem-fantastą, który zastanawia się, jak inni autorzy ugryźliby temat, stanowiący problem protagonisty.

Po „Nie opuszczaj mnie” nagrodzonego Noblem Ishigury, sięgnęłam już po kolejną książkę, o której Klub Dyskusyjny Książki Fantastycznej im. Leonarda Nimoya będzie rozmawiać: „Pozytronowy człowiek” Asimova i Silverberga. Czyta się jednym tchem.

Mam też pod dostatkiem herbaty, ciepła, czosnku i – gdybym chciała – tabletek. Youtube wylosował dla mnie na dziś zespół Othalan. Punktem startowym był Grieg i jego Peer Gynt, więc nie do końca wiem, jak to się stało, ale akceptuję ten wybór. Do poniedziałku będę zdrowa na 100%.