Dawno planowane letnie spotkanie Norweskiej Młodzieży Esperanckiej – w skrócie NJE (Norvega Junularo Esperanta) odbyć się miało właśnie dzisiaj na wyspie. Jakiej wyspie, o tym milczało ogłoszenie, więc ja, oczywiście, popłynęłam na Hovedøya, zupełnie bezrefleksyjnie. Zadzwoniłam stamtąd i okazało się, że miała to być jednak Langøyene – jedyna wyspa, na której dotąd nie wylądowałam.

Poznałam trzon organizacji: na zdjęciu Leif, Jacob, Matias, Vidar, Kim i Henrik. Od 34 do 16 lat. Do tego słońce, plaża, kanapki, ciepłe morze – czego chcieć więcej? Graliśmy w grę w zgadywanie kto kim jest, porozmawialiśmy o naszych pracach i planach wakacyjnych, było wspaniale. Cieszę się, że ich poznałam.
Byłam Michaelem Jacksonem. A Matias na przykład – Jordanem Pettersonem.
Pływaliśmy w morzu, chłopaki skakali z takiej pływającej odskoczni, ja oceniałam styl. Było po prostu miło i radośnie. Językowo – trochę trudno, bo jadąc, czytałam norweską książkę, a ostatnio prawie nie używałam Esperanta, więc ciągle mieszałam i wtrącałam norweskie słowa. Chłopcy się ze mnie śmiali. Kim kiedyś uczył się polskiego, więc dla przyzwoitości wtrącał polskie.
Na wyspie, jak zwykle, pełno było dzikiego ptactwa. Bardzo to tutaj lubię:
Gęś gęgawa /norweska grågås, esperancka griza ansero/
Bernikla kanadyjska /norweska Kanadagås, esperancka kanada ansero/
Łabędź.rar /norweski svane, esperancki cigno/
Mewa-rybitwa /norweska måke-terner, esperancka mevo-ŝterno/
Ptactwo jednak ma swoją mroczną stronę. Kiedy wracaliśmy, przelatująca mewa, zapewne śmieszka, zbombardowała mój kapelusz. Po mojej swojskiej „kurwie” zastanowiliśmy się z Jacobem, jak się ten ptak nazywa. „Måke” – potrafiłam sobie przypomnieć tylko norweską nazwę. Leif przypomniał esperancką: „mevo„. No, brawo ja.
