Burza, sprzątanie, ćwiczenia

Dawno nie było tu zdjęcia naszego podwórka. Ale dziś niebo przejaśniające się po burzy rozświetlił wpół do jedenastej piękny zachód słońca. Więc utrwaliłam go dla Was.

Niemal cały dzień było duszno, gorąco. Burza wisiała w powietrzu jeszcze zanim napłynęły chmury. Niebo rozświetlały błyskawice, przetaczały się po nim gromy. Ja zamiatałam, myłam podłogę, okno, łazienkę. Basia z Tomkiem pojechali na przejażdżkę samochodem. Przejażdżkę z zakupami po drodze.

Potem ćwiczyłam, handlowałam, pisałam z Basią. Bo już jutro przyjeżdża. Mój ostatni gość w Oslo, moja siostra. Tak bardzo się cieszę!

Esperanto i starzy znajomi

Leif Arne napisał około południa, że Sasza czuje się lepiej i że on zaprasza na kolację. O 17:00.

Kończyłam pracę o 16:00 – szybko wpaść do domu, wywiesić pranie, wziąć prysznic i – w drogę! Google szacowało, że tę trasę pokonam w pół godziny. Zajęło mi to niemal godzinę. 8 kilometrów, ale ponad 100 metrów wyżej.

Na miejscu zastałam gospodarza, Dominika – znanego z wczoraj Brytyjczyka, Saszę -Ukrainkę znajomą już od kilku lat, z którą z niejednego pieca chleb jadłam i nie jedno szkolenie razem prowadziłam oraz Douve – Holendra mieszkającego z Leifem.

Rozmawialiśmy o projektach Saszy, o festiwalu Roskilde, o byłych i kolejnych festiwalach młodzieżowych IJK, o szkoleniach, o pracach licencjackich i magisterskich, o pracy w ogrodnictwie i w deklaracjach celnych. Leif przyrządził wyśmienity wegetariański obiad-kolację i deser z malinami i truskawkami.

Wracając podziwiałam Oslo w łagodnym świetle złotej godziny. Jest bardzo prawdopodobne, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.

Esperanto i psychologia

Ostatnie spotkanie w Esperantonii. Już po sezonie, po semestrze – poza planem spotkań. Ale poprosiłam o nie, bo:
1. chciałam się oficjalnie pożegnać,
2. mój temat: psycholingwistyka a Esperanto wypadł, kiedy linie lotnicze zmieniły termin lotu moich rodziców i okazało się, że przyjeżdżają 3 dni wcześniej, akurat kiedy ja miałam mieć prezentację.

Ucieszyłam się, gdy przyszli prawie wszyscy/od prawej/: Douglas, Harald, Kjel, Martin, Otto, a Leif Arne przyprowadził nowego kolegę z Burningham, Dominika (miał przyjść też z Saszą, ale ta rozchorowała się zaraz po przyjeździe z Roskilde).

Przetłumaczyłam wczoraj prezentację (miałam ją przygotowaną 3 lata temu po polsku), poszukałam ciekawych przykładów z innych języków: kategorii gramatycznych, leksyki, przysłów. Uwielbiam takie przygotowywania. A jeszcze bardziej lubię, kiedy wywiązuje się rozmowa, kiedy wymieniamy się pomysłami, żartami, ciekawostkami. A ten temat nadawał się do tego świetnie. Zwłaszcza Otto, Douglas, Leif i nowy. Dla takich chwil jestem w tym świecie esperanckim.

Słońce, morze – Tjuvholmen

Aker Brygge kończy się dobudowanymi platformami, na których znajdują się najdroższe mieszkania w Oslo, nowe Muzeum Sztuki Współczesnej, kilka dziwacznych rzeźb, żwirowa plaża w zatoczce i system pomostów z drabinkami schodzącymi do wody. Tam wybrałam się dziś po kościele (msza hiszpańska), żeby zażyć morskiej kąpieli i złapać trochę słońca. Na Tjuvholmen.

Pogoda dopisała, torebkę zostawiłam obok parki, która właśnie wsmarowywała w siebie nawzajem tonę olejku do opalania. Założyłam więc, że jeszcze chwilę poleżą, zapytałam, czy rzucą okiem i poszłam pływać. Po 40 minutach parka i moja torebka obok nich leżały, jak należy.

Trochę zajęło wyschnięcie (do kościoła nie brałam ręcznika), ale przy dzisiejszej pogodzie nie był to przykry proces. Zwłaszcza, że miałam książkę (ręcznika mogę nie mieć, ale książkę – zawsze!). I tak się żyje w tym Oslo! I tego może potem brakować.

Esperanto i plaża

Dawno planowane letnie spotkanie Norweskiej Młodzieży Esperanckiej – w skrócie NJE (Norvega Junularo Esperanta) odbyć się miało właśnie dzisiaj na wyspie. Jakiej wyspie, o tym milczało ogłoszenie, więc ja, oczywiście, popłynęłam na Hovedøya, zupełnie bezrefleksyjnie. Zadzwoniłam stamtąd i okazało się, że miała to być jednak Langøyene – jedyna wyspa, na której dotąd nie wylądowałam.

Poznałam trzon organizacji: na zdjęciu Leif, Jacob, Matias, Vidar, Kim i Henrik. Od 34 do 16 lat. Do tego słońce, plaża, kanapki, ciepłe morze – czego chcieć więcej? Graliśmy w grę w zgadywanie kto kim jest, porozmawialiśmy o naszych pracach i planach wakacyjnych, było wspaniale. Cieszę się, że ich poznałam.

Byłam Michaelem Jacksonem. A Matias na przykład –  Jordanem Pettersonem.

Pływaliśmy w morzu, chłopaki skakali z takiej pływającej odskoczni, ja oceniałam styl. Było po prostu miło i radośnie. Językowo – trochę trudno, bo jadąc, czytałam norweską książkę, a ostatnio prawie nie używałam Esperanta, więc ciągle mieszałam i wtrącałam norweskie słowa. Chłopcy się ze mnie śmiali. Kim kiedyś uczył się polskiego, więc dla przyzwoitości wtrącał polskie.

Na wyspie, jak zwykle, pełno było dzikiego ptactwa. Bardzo to tutaj lubię:

Gęś gęgawa /norweska grågås, esperancka griza ansero/

Bernikla kanadyjska /norweska Kanadagås, esperancka kanada ansero/

Łabędź.rar /norweski svane, esperancki cigno/

Mewa-rybitwa /norweska måke-terner, esperancka mevo-ŝterno/

Ptactwo jednak ma swoją mroczną stronę. Kiedy wracaliśmy, przelatująca mewa, zapewne śmieszka, zbombardowała mój kapelusz. Po mojej swojskiej „kurwie” zastanowiliśmy się z Jacobem, jak się ten ptak nazywa. „Måke” – potrafiłam sobie przypomnieć tylko norweską nazwę. Leif przypomniał esperancką: „mevo„. No, brawo ja.

 

Jeść po norwesku

Już o tym trochę pisałam, wymieniając, co jest typowo norweskie. Ale dziś dodam jeszcze trzy grosze i anegdotę sprzed kilku lat.

Akademik, czternaste piętro, kuchnia. Mamy nieformalne zebranie takiej grupy roboczej – studenci, planujący zajęcia dla innych erazmusowych studentów czyli trochę „jak marnować unijne pieniądze, żeby zostały nam po nich dobre wspomnienia i żebyśmy potem bez goryczy płacili podatki, wiedząc, na co idą”. Zamówiliśmy sobie pizzę. Plotkujemy, śmiejemy się, jemy.
– Hej, widzę że macie pizzę, mogę trochę? – zapytał, wchodząc kolega z piętra wyżej, Norweg.
– Jasne, częstuj się – ktoś odpowiedział.
Czego można się spodziewać? Weźmie pizzę, włączy się do rozmowy, przynajmniej przysiądzie, prawda? A gdzie tam, Jesteśmy w Norwegii. Kolega wziął dwa kawałki i wyszedł.
Patrzyliśmy przez chwilę na drzwi. Niektórzy byli już w Bergen drugi semestr, powinni się przyzwyczaić. Ale jakoś – nie. Polacy, Włosi, Azer, Węgier, Niemka, Słowacy – nie ogarnialiśmy. Przecież je się razem!

– Gdzie jedzenie jest lepsze: tu czy tam? – Basia podpytuje Nowerę, jadącą jutro na wakacje do Pakistanu.
– Tam! Między innymi dlatego, że wszystko jest halal, nie trzeba pytać. (Norwedzy zwykle bardzo nie lubią, kiedy się pyta, co jest w jedzeniu, jakby nie oganiali, że można nie jeść niektórych rzeczy…)

Dziś przyszło się pożegnać z Nowerą właśnie, z Sahar, obok której siedzę, Raqelą z Meksyku, która wróciła z miesiąc temu z macierzyńskiego i z Idunn, z którą jestem w grupie roboczej. Najbliższy kontakt miałam z dwiema pierwszymi – razem jadałyśmy. Kiedy nie było w pracy Basi, to Sahar mi mówiła, że czas iść jeść. I dołączała w kuchni. Z nimi pożegnanie było odrobinkę smutne. Wspólne zdjęcia, uściski. Pamiątka od Sahar.

Z Raquelą będę znów blisko współpracować, jak dawniej. Więc tylko podsumowałyśmy obie, że fajnie się było wreszcie zobaczyć i że teraz nam się będzie przyjemniej pisać. Uściskałyśmy się i ucałowałyśmy.

Idunn stanęła 4 metry ode mnie i powiedziała: Lykke til videre i że miło było się poznać. Ot, norweski styl.

„Modyfikowany węgiel”

Spotkanie na skype – przedostatnie z serii spotkan, podczas których nie ma mnie na miejscu. Rozmawialiśmy na temat książki Richarda Morgana, „Modyfikowany węgiel” – tej, na podstawie której Netflix zrealizował serial. Oczywiście, o tym też musieliśmy wspomnieć: jak zrealizowano serial, co zmieniono, co pozostawiono, czy warto obejrzeć (ja obejrzałam dwa odcinki i zrezygnowałam).

Sama fabuła książki nie była dla mnie interesująca, wciągająca i, jak się okazało, nie byłam odosobniona. Natomiast dyskusja – o, dyskysja na temat świata, problemów, jakich spodziewalibyśmy, gdyby technologie opisane przez autora rzeczywiście wchodziły w życie – była bardziej niż wciągająca. Bo świat przedstawiony był ciekawy. Nawet jeśli nie zgadzaliśmy się z tym, czy dobrze przedstawiony, czy źle – to sam w sobie był ciekawy.

Związek ciała i duszy (czy osobowości); postawy katolików; kara a resocjalizacja; moment śmierci; istotowość jaetc.  Na każdy z tematów moglibyśmy rozmawiać dłużej.

Tęsknię za tym, żeby być na miejscu, a jednocześnie jestem bardzo wdzięczna, że mogę uczestniczyć w tych rozmowach. Bardzo. Dzięki temu czuję, że mój świat jest nadal moim światem. Że jest do czego wracać.