Dugg mellom vinduene

0923Rosa/para między szybami. U mnie w pokoju. Odkryłam ją przy pierwszych przymrozkach. I przy pierwszej próbie umycia okna.

Napisałam w tej sprawie do kobiety, która zajmuje się chyba korespondencją z najemcami, bowiem to od niej dostaliśmy instruktaż segregowania śmieci, regulamin korzystania z garażu i informacje o braku ogrzewania (i zastępczych piecykach).

Line (bo tak ma na imię) odesłała od razu tę moją wiadomość do firmy, co instalowała okna. I dostałyśmy obie odpowiedź, że należy się upewnić, czy ta para nie jest po jednej stronie okna, czy na pewno pomiędzy.

Odpisałam jej dziś i czekam na rozwój wypadków. Na razie mam naturalną firankę:

Koniec codziennej rutyny

Dziś chcę jedynie zapowiedzieć, że już nie będę pisała codziennie. Na początku było ciekawie – codziennie się coś działo, co dzień sytuacja ulegała zmianie, przybywało problemów, pojawiały się rozwiązania, opcje mieszkania, potem meble, etc.

Teraz dni się do siebie upodabniają i wiem, że nie każdego taka lektura może interesować.

Będę więc opowiadać o ciekawych wydarzeniach, kiedy się przytrafią, obiecuję że raczej 3 razy w tygodniu, raczej dłuższych przerw nie przewiduję. Wydarzenia i wiadomości związane z kulturą norweską, językiem, książkami, które czytam, życiem na emigracji. Takie jak żółty listek na zdjęciu. Niezwykły, dlatego wart zauważenia. Tak będzie. Ale już nie codziennie.

Urodziny, rodzina i stulecie rewolucji

Dziś skończyłam 29 lat. Co jest pewnym sukcesem. Rozliczeniowych podsumowań zwykle nie tworzę i raczej nie zamierzam tego zmieniać. Po prostu – kolejny dobry, ba, nawet świetny rok. Jest dobrze.

Tym bardziej że przyjechali do mnie mąż i siostra  spędziliśmy razem dwa i pół dnia (od sobotniego popołudnia do dzisiejszego poranka/środka nocy). Było przewspaniale. Co prawda sobotni wieczór spędziliśmy w kuchni na krojeniu i mrożeniu zawrotnych ilości surowego mięsa, a w niedzielę cały dzień padało, tak że wyszliśmy tylko na mszę świętą – do św. Olafa, a poza tym siedzieliśmy na kanapie…

Ale jednak udało nam się wreszcie wyjść na miasto. A tam – było wspaniale:

Tak było. A dziś? Dziś w pracy szkolenie o komunikacji czyli taki wykład z podstaw psychologii komunikacji po norwesku. Bawiłam się świetnie, nauczyłam się paru nowych słów i paru nowych (dla mnie) teorii stosowanych w norweskich firmach.

Z okazji setnej rocznicy rewolucji październikowej (właściwie puczu październikowego) spotkanie w Esperantonii poświęciliśmy rozmowie o przyczynach, przebiegu i skutkach rewolucji – głównie dla esperanta. Rozmawialiśmy o tym przy barszczu z pierogami z kapustą i przy cieście i ciasteczkach z moich urodzin.

Poczta i inne urzędy

W skatteetaten zarejestrowałam się od razu, stąd mam tymczasowy numer personalny – D-nummer.  12. października dokonałam rejestracji pobytu na policji i od razu złożyłam podanie o stały fødselsnummer. I co?

To właśnie, że nic. Czekam i czekam, niektórym to dobrze, już dostali i numer i kartę podatkową, i jeszcze wyznaczonego lekarza rejonowego. A do mnie żaden poważny, urzędowy list nie dochodzi. Eh…

Tak naprawdę nie potrzebuję tego numeru tak koniecznie, tak bardzo i tak już, zaraz. Ale jednak trochę tak… Po pierwsze, chciałabym, żeby nie było problemów przy rozliczaniu podatku. Po drugie, chcę zarejestrować się jako członek Kościoła Katolickiego, a z D-nummerem wypiszą mnie po 3 miesiącach. Po trzecie – kurczę, fajnie chyba dostać prawdziwy PESEL.

Czekam.

Wszystkich Świętych w Oslo

Nie sądziłam, że będę tęsknić. Dzisiaj. We wszystkich Świętych. Przecież nie przepadam za tym dniem. Co innego jednak niechętnie iść na cmentarz a co innego – nie móc iść tam, na te konkretne cmentarze, z rodziną. Moje korzenie są tam, gdzie groby bliskich. Moja ziemia jest daleko.

Msza święta, odprawiana przez biskupa Benta (ale z kazaniem młodego księdza, którego lubię) była przepiękna. Trochę żal, że części stałe są na norweskojęzycznych mszach często łacińskie. Wolę, gdy wszystko jest po norwesku.

Na zakończenie odśpiewaliśmy uroczyste Te Deum. To było magiczne.

Najbardziej z uroczystych norweskich zwrotów, używanych podczas liturgii, lubię „fra evighet til evighet”. To nasze „na wieki wieków”, ale wydaje mi się bardziej poetyckie. Dosłownie z wieczności w wieczność.

Zmiana czasu

Październik czyli bezsensowne przestawianie zegarków. W Polsce zmiana czasu również nie ma sensu. Ale przynajmniej zachowuje pozory – bo przez cały następny tydzień wstaje się rano, nie w nocy, słońce wstaje pierwsze.

Tutaj nie ma nawet takich pozorów. Cofnęliśmy godzinę, więc zmrok zapada tuż po tym, jak skończę ćwiczyć po pracy. Za to rano… nic się nie zmieniło, kiedy ruszamy jest ciemno, dopiero na horyzoncie ledwo zaczyna majaczyć świt. Za parę dni przestanie.

Jeśli więc chodzi o zmianę czasu – jestem na nie.

Bygdøy i klify

Dziś niemal całodzienna wycieczka na półwysep Bygdøy. Godzinne pedałowanie w jedną stronę, w drugą nie wiem, jak długo (sądzę, że dłużej, bo pod górę przez większość trasy). Nie wiem, bo zaliczyłam godzinną przerwę u św. Olafa. No i cztery godziny na wyspie.

Na Bygdøy było pięknie, choć bardzo wietrznie. Obie z Basią byłyśmy uzbrojone w okulary przeciwsłoneczne, a Tomasz – w aparat.

Chodząc po lesie mijaliśmy tłumy Norwegów. Słońce zaświeciło to wyszli. Nie chcieliśmy iść w tłumie, więc szliśmy klifami, nad morzem. Tam Tomasz wypatrywał kadrów.

Jest pięknie.