Goście, goście i po gościach. Teściowie odjechali, odlecieli, a ja – ruszyłam do pracy od 11:00 do 19:00. Po pracy niby kawał dnia (do godziny 22:40), ale minął na praniu, sprzątaniu, ćwiczeniach, kąpieli.
Basia z Tomkiem wybrali się na zakupy i kupili mi po drodze czekolady na umiarkowanej promocji (3 za 90, więc trochę gorzej niż 4 za 100, ale niewiele). Myślę o powrocie. Już niedługo.
O samym Mundialu nie pisałam do tej pory (tylko pokazałam stefę kibica), bo mnie nie interesuje, meczy nie oglądam i jest mi szczerze obojętne, co stanie się z polską drużyną. Co nie znaczy, że nie docierają do mnie informacje w stylu: trener reprezentacji Islandii jest na co dzien dentystą; Senegalczycy po wygranym meczu posprzątali stadion zamiast go demolować; Meksykiem dosłownie wstrząsnęła wygrana z Niemcami, etc.
Jednak wypada napisać o moich współpracownikach i Mundialu. Praca w tak międzynarodowym składzie daje okazję do licznych rozmów na temat zawodów naszych drużyn: dziś grają moi; haha, wygraliśmy z wami; przykro mi z powodu wczorajszego meczu… To jest naprawdę miłe. Śmieszne też.
A dziś z okazji zakończenia etapu grupowego dziewczyny przygotowały trochę przysmaków. I atmosfera zrobiła się bardziej świąteczna.
A ja z tej świątecznej atmosfery uciekałam o godzinie 11:00, bo oto przyjechali teściowie. Więc wybaczcie, ale najbliższe dni mogą być ubogie w informacje. Bo mam co robić.
Przyszło porozumienie podatkowe i związany z nim zwrot podatku. Cały proces rozliczenia podatkowego wygląda tu tak (już to opisywałam, ale teraz nastąpił happy end, więc mogę powtórzyć):
1. Przychodzi czas i wtedy też przychodzi proponowane przez urząd rozliczenie – według karty podatkowej, której numer zależy od tego ile prac się posiada i jaki jest spodziewany dochód roczny.
2. Można zaakceptować. W tym celu podpisać i odesłać rozliczenie lub kliknąć, że okej, lub też wcale nie zareagować – brak reakcji to zgoda.
Można też zaproponować zmiany. Na przykład zaznaczyć ulgę za pierwszy rok pracy w Norwegii. I przesłać tę propozycję listownie lub przez Internet. Tak zrobiłam.
3. Urząd potwierdza lub podważa proponowane rozwiązanie. Jeśli potwierdza – to od razu wysyła pieniądze. Jeśli podważa – to znów wysyła propozycję.
Podatnik ma jakiś strasznie długi czas, kiedy może zgłosić, że jednak źle się rozliczył i proponuje coś innego. Chyba są to cztery lata.
Inna dobra wiadomość: można już podlewać ogródki. Wszystkie drzewka i krzewy mogą odetchnąć z ulgą. Zwłaszcza, że prognoza na najbliższe dni nie przewiduje deszczu. Ani nawet jednej chmurki. Cieszę się, bo kolejni goście będą mogli cieszyć się piękną pogodą!
10 godzin w pracy, po pracy ćwiczenia (forma się sama nie zrobi), godzinna drzemka, potem prysznic i zakupy (jak się okazuje, też same się nie zrobią…), obiad na jutro (jak sądzicie, zrobił się sam?) i – można zacząć sprzątać.
To wszystko radośnie. Bo dziś dostałam odpowiedź szkoły językowej, której mój pracodawca w Polsce zlecił weryfikację mojego poziomu norweskiego w rozmowie. Wczoraj więc miałam rozmowę telefoniczną, która okazała się bardzo miłym ustalaniem, jak dbać o norweski z powrotem we Wrocławiu; czy warto oglądać Skam (nie polecam, gdy włączyłam pierwszy, losowy odcinek – z początku 4 sezonu – to 17-letnie bohaterki rozmawiały o seksie analnym, więc odpuściłam), a że jest jakiś nowszy serial NRK, Blank, a że w lumpeksach można kupić książki po norwesku, choć częściej szwedzkie. Oczywiście, padały ze strony sprawdzającej pytania, ale o tym przecież nie będę tu pisać.
W każdym razie wynik jest – potwierdzone raz jeszcze C1. Czyli cel wyjazdu osiągnięty.
Sucho, tak sucho, że może być problem z uzdatnieniem wystarczającej ilości wody dla Oslo. Dagbladet już bije na alarm, że może dojść do tego, że wodę trzeba będzie gotować!
No i niezawodna Oslo Kommune napisała mi dziś SMS, że mam nie podlewać ogrodu. Jest postęp – o zakazie grillowania pisali po angielsku – czyżby skądś się dowiedzieli, że ja jednak znam norweski?
Napisali też maila na ten sam temat.
– Ciekawe skąd mają nasze maile – zastanowiła się Basia, gdy czytałyśmy, każda u siebie na komputerze, tę samą wiadomość.
– Hvordan fant vi din e-postadresse: E-postadressen din er registrert i Statens register… – odpowiedź przyszła natychmiast, w następnej linijce: emaile zarejestrowałyśmy w Skateetaten. Stąd – komuna, w której obrębie mieszkamy, ma do nich dostęp. Podobnie z telefonami komórkowymi.
Przez cały tydzień pracowałam po 10 godzin dziennie. Odrabiałam w ten sposób przylot do Polski, zbieram też na wcześniejsze wyjście, gdy przylecą kolejni goście. Poza tym zaczęły się wakacje, urlopy, zwolnienia na dzieci, więc w tygodniu można robić nadgodziny do wypłaty. Przydadzą się, wszak przyjechałam tu zarobić.
Znaczy to jednak, że jestem zmęczona i nie mam siły pisać. Przepraszam i – jutro postaram się bardziej. Będzie ciekawiej.
Tak się zdarzyło, że na przerwie obiadowej dosiadła się koleżanka i zaczęłyśmy rozmawiać o Norwegach. I o witaniu się w pracy. Ona z Pakistanu, my z Polski – kultura ta sama: ten, kto przychodzi wita się ze wszystkimi. A wychodzący tak samo – żegna się. Proste. Tak samo z podawaniem ręki – mężczyźni się tak witają, wyciąga rękę przychodzący; jeśli kobieta też chce się przywitać – to ona wyciąga rękę pierwsza.
Tutaj w kilkunastoletniej historii działu jedynie Omar (z Meksyku) witał się uściskiem dłoni. Przestał, bo inni tego nie robili. Odpuścił.
Ja zwykle krzyczę głośno God dag / god morgen na powitanie, na pożegnanie Ha det! – ale raz, ewentualnie raz na cały pokój i po cichu do sąsiadów. Ale miłe jest, jeśli ktoś stara się i przywitać i pożegnać ze wszystkimi.
Jak się okazuje – na takie osoby niezadowolony front kilku Norwegów donosi szefowym. Tak było z Sahar. I teraz znów. „Donosi” to może za poważne słowo. Ale skarżą się przełożonym na to, że to zbędne i czuliby się lepiej bez tego. To szczególnie dziwne w obliczu szkoleń z komunikacji, jakie mieliśmy w zeszłym roku; wobec tego, że zatrudnia się specjalnie firmę, żeby nas uczyła komunikacji, ale jednocześnie unika się tejże jak ognia. To trochę śmieszne, trochę żałosne.
Jest takie powiedzenie – popularne tutaj: Det er typisk norsk å være god. Pochodzi z przemówienia pani premier Gro Harlem Brundtlands na nowy rok 1992. Tłumaczyła w ten sposób sukcesy Norwegów – sportowe, kulturowe i biznesowe:
Fotballjentene, håndballjentene, skigutta og Oslofilharmonikerne. De hevder seg i verdenstoppen. På samme måte skal vi vise at norsk næringsliv klarer seg internasjonalt. Trenger vi kanskje et nytt slagord? Det er typisk norsk å være god.
Czy to typowe dla Norwegów: być dobrym? No nie wiem. Bardziej typowe: dbać o najbliższe środowisko, jeździć na nartach, współpracować na poziomie dzielnicy, zachowywać się przyjaźnie, unikać okazywania niezadowolenia, a jednocześnie: być zamkniętym na innych, nie oszczędzać, unikać kontaktów międzyludzkich, skarżyć się przełożonym na współpracowników. Det er naprawdę typisk norsk.