Numer, bank, visning, klub

Zacznę od końca (to zdaje się pasować do tytułu strony, więc może tak właśnie należy zaczynać?) – jestem w klubie. Klub esperancki – moja kotwica w tej burzy.  I Douglas. Ja się na pewno stęskniłam trochę, ale on chyba też – dwie godziny gadaliśmy. Opowiadałam mu, o co wczoraj chodziło z tą minutą ciszy, o historii mojej babci i dziadka w czasie wojny, o Wojsku Polskim i Armii Krajowej, NSZ i innych. Razem próbowaliśmy ogarnąć, co działo się w Togo w 2004-2006. Rozmawialiśmy o Kopenhadze w latach 80tych. I o norweskich bankach oraz o zakładaniu konta w Rwandzie. I o numerach identyfikacyjnych w różnych krajach.

W ten sposób płynnie mogę przejść do tytułowego numeru – otrzymałyśmy z Basią D-numery! Czyli tymczasowy norweski PESEL. I jesteśmy dzięki temu zdolne do czynności prawnych – co uczciłyśmy wizytą w banku. Niestety, DNB potwierdziło nasze obawy i lęki – 7 tygodni. Sparebank oszacował Tomka na 6 tygodni… Jutro uderzamy do Nordei, może tam nam dadzą mniej? (Taka odwrócona licytacja).

Napisałam też do firmy od mieszkania – że już mamy D-nry i że będziemy u nich na visningu o 17:00. Odpisali, że sprawdzili nas i mogą nam wynająć mieszkanie w takim razie. Tylko że rozmawiamy już o jednym w dwóch mieszkań… Bo o piątej – super mieszkanie – droższe, ale i większe, i na 4tym piętrze. Wolimy to. Ale że to ta sama firma, i skoro wyraziliśmy też zainteresowanie tym parterowym mieszkaniem – to na na dwoje babka wróżyła.

A moim zdaniem i tak i tak dobrze – dadzą nam parterowe – ciut mniejsze, ale za to tańsze. I miejsce parkingowe dla auta Basi i Tomka w cenie. I dużo ładniejsza droga do pracy – przez park. Dadzą to na 4tym piętsze – super, 5 minut do klubu. Ale mniej się trochę oszczędzi. I właściwie jest się na placu budowy – wszędzie tam rozkopane.  I tak i tak dobrze. I tak i tak źle. Ja wolę patrzeć na to, co dobre. I przede wszystkim – chcę już mieć adres.

Na deser – uszkodziła mi się część przytrzymująca siodełko. Z obu stron – wyrobiła się. Tymczasowo problem zażegnałam, zamieniając części miejscami – ale powróci. Bo ani ja nie jestem lżejsza ani metal nie zrobił się twardszy ani lepiej wykonany. Więc – ktokolwiek wie – jak to coś się nazywa, jak kupić nowe? (W sobotę podjadę do warsztatu, ale przed sobotą – nie sądzę, bym miała znaleźć czas…)

 

73-årsdagen for Warszawaoppstanden

Nie jestem teraz w Oslo. Nie jestem w domu, we Wrocławiu. Jestem teraz sercem w Warszawie, w kolejną rocznicę tego beznadziejnego powstania. Powstania, które już zostało tysiąckrotnie potępione, tysiąckrotnie pochwalone, opisane z każdej strony, zamienione w wiersz, w piosenkę, w opowieść.

Ta opowieść ciągle przypomina o jednym. Że jest coś, dla czego warto żyć. Coś, za co można umrzeć, czego broniąc – można zabić.

Mogę ciągnąć walizki pod górę, z powrotem do klubu esperanckiego. Mogę się spieszyć na kolejny visning. Ale o 17:00 staję w ciszy. I niemal słyszę te syreny wyjące w polskich miastach. Dawno miniony alarm. Godzina W.

Takie dni, takie chwile ciszy – przypominają o tym, co naprawdę ważne. Nieskończenie cenne. Bliskie, nawet gdy dalekie. Dom, który na mnie czeka. Dom, do którego wrócę. Ojczyzna.

Człowiek człowiekowi

Miejsce pracy uśmiecha się już do mnie twarzami rodziny. Reszta zdjęć czeka w walizce na ścianę w mieszkaniu – niechże się już znajdzie. Bo nie tylko rodzina to – najbliżsi.

W temacie tej ściany na stałe – czekałyśmy na telefon firmy leie-bolig, w końcu stwierdziłyśmy, że jutro do nich dzwonię. A po pracy poszliśmy obejrzeć inne mieszkanie od tej firmy. Otworzył nam ten sam chłopak, który pokazywał to, którym jesteśmy zainteresowani. No to pytamy – czemu nie dzwonią. Otóż – nie dodzwonili się do naszego szefa… Poprosiłam o e-mail, wysłałam inny numer, referencje na piśmie. Że też nie mogli zadzwonić, powiedzieć, w czym rzecz.

Inna sprawa, że tu powstaje paragraf 22. On ma fødselsnummer. Ale nie ma umowy o pracę. My mamy umowy o pracę. Ale dopiero czekamy na D-nummer.  A tu żeby konto założyć – nawet depozytowe – trzeba by i to i to mieć. (Można mieć czas i nie mieć języka, można mieć język, a nie mieć czasu.) Więc depozyt jest da nas nieosiągalny. Utleiegaranti? O mój Boże, na czym to polega?…

Tak więc powoli wgłębiamy się w zawiłości norweskiego systemu bankowego, windykacji, rynku nieruchomości, wszystkie te rzeczy, bez których żyłoby się prościej i szczęśliwiej.

Ale właśnie wtedy, kiedy wydaje się, że prosto i szczęśliwie już nigdy nie będzie – można i należy prosić o pomoc. I można i należy mieć wokół siebie – bo nawet jeśli 1300km dalej, to i tak blisko – ludzi.

Powiedzą: uda ci się, wierzę w ciebie. I to jest dobra energia. To jest siła, z której można czerpać.

Powiedzą: po co tam jechałaś, martwię się o ciebie, dlaczego jeszcze nie masz mieszkania. Wiedziałem, że ci się nie uda. Trzeba było nie wyjeżdżać. I to jest motywacja. I to jest moc, którą trzeba wykorzystać.

Powiedzą: pomogę ci. I pomogą. Ruszą swoich znajomych, poszukają rozwiązań, przedstawią opinie, wyliczą możliwe drogi. To jest po prostu miłość. Pomoc, której się nie odmawia.

Jestem wdzięczna każdemu człowiekowi, który jest ze mną tu, daleko, w tej deszczowej dziś Norwegii. Każdemu, kto daje mi siłę, motywację, pomoc. Wykorzystam wszystko, bo tak właśnie żyję. Ale postaram się oddać z nawiązką. Bo to właśnie ludziom – wierzącym, wątpiącym, pomocnym – zawdzięczam wszystko.

Człowiek człowiekowi uśmiechem.

Niedziela bliżej centrum

Za oknem szaleje ulewa, ale dzień był pogodny, choć chłodny. Msza św w katolickiej katedrze św Olava zmobilizowała mnie, by podjechać nawet dalej – i odwiedzić centrum, okolice pałacu, posiedzieć i poczytać książkę („Opowieść Podręcznej”) w przypałacowym parku.

Jechałam przez zieleń wokół kanału akerselva – i już ten pierwszy etap niedzielnej wycieczki był bardzo przyjemny. Park wokół kanału bardziej przypomina parki we Wrocławiu – nie dominuje tu trawnik, a – drzewa.   

Im bliżej centrum tym więcej ludzi. Grupy turystów i grupy tubylców, nikt nie sprawiał wrażenia, jakby się przesadnie gdzieś śpieszył. Mój rower otrzymał wiele komplementów, za które w jego imieniu dziękowałam. Zastanawiałam się przelotnie, czy komplement odnośnie roweru ruch feministyczny też uznałby za narzędzie opresji. Jedna pani powiedziała, że wyglądam jak bohaterka książki, którą właśnie czytała (niestety, nie zapamiętałam tytułu książki). 

Pod zamkiem Cygan wygrywał na akordeonie piosenki Edith Piaf. Pachniało skoszoną trawą. Do pełni szczęścia brakowało tylko słońca, ale nie można wymagać zbyt wiele.

Msza święta po polsku w katedrze na Akersveien sprawowana jest w niedziele o 8:00 i 14:30, a w tygodniu w piątki i soboty o 19:00. Inaczej niż u św Hallvarda w zeszłym tygodniu – tu ksiądz nie miał pomocnika, sam sprawował Eucharystię i zapowiadał z której strony śpiewamy. 

Został mi do ogarnięcia jeszcze kościół św Jana z Mszą polską o 9:30 i św Józef z polską niedzielną Eucharystią o 19:00 w sobotę. Potem przejdę się na norweską Mszę – języka powinno się uczyć wszędzie.

Wiatr od morza

Douglas mówi, że najbardziej lubi wiatr od morza. Pomaga jechać czy iść pod górę, od centrum. A z góry – pomaga hamować. Właśnie taki wiatr wiał dzisiaj. I pachniał morzem.

Mewy rano skrzypiały jak zawiasy. Mewy potrafią krzyczeć. Ale te skrzypiały. Zepsute mewy na podwórzu. Poza wydawaniem dziwnych dźwięków pilnują śmietnika.

A piszę o tym, bo nic się dziś nie wydarzyło. Pracowałam do 17:00, odwiedziłam esperanta klubejo, poszłam do parku (Parki to takie duże, naprawdę duże trawniki, zazwyczaj strzeże je po kilkanaście drzew, ale dominuje trawa). Skończyłam czytać na czytajku książkę Łukanjenki „Nocny Patrol”. Warto było.

Wracając do domu minęłam osobę oddającą mocz w krzakach. Zasmuciło mnie to.  A mewy wytargały ze śmietnika jakąś reklamówkę.

Skat i numer D

Plan jest prosty: urywamy się z pracy i uderzamy na miasto: do urzędu podatkowego – Skatteetaten – i na policję. I próbujemy, skoro nie ma możliwości umówić się na wizytę przed październikiem, próbujemy po prostu, na miejscu. Niech nam dadzą tymczasowy numer, D-nummeret. Niech już możemy założyć konto w banku.

Proste – udało się. Tyle nerwów, gdy bezradnie uzupełniamy wszystkie wnioski, jakie nam wpadły w ręce, kiedy bierzemy wszystkie numerki kolejkowe…

A propos kolejki. Nie każdy wie, jak odczytać angielskie słowo queue. A czyta się samo ‚q’ <kju>. Dlaczego? Bo inne literki stoją za nią w kolejce.

Trochę inaczej w norweskim skacie: jeden numerek to jedna sprawa, ale urzędniczka nie miała nic przeciwko, żebyśmy podeszły razem, nie uważają tego za problem, kiedy mówimy jedna przez drugą – byle się dogadać. Literki mogły się stłoczyć przy ‚okienku’. Przynajmniej literki A i B.

Plan sięgał dalej – visning! I poszliśmy na kolejną wizytę, z niegasnącą nadzieją. I – być może – to jest to.

Co prawda budynek widoczny w tle po prawej na razie jest głębokim dołem, dopiero będzie się z tego dołu podnosić… Może to głupie brać mieszkanie przy budowie? A może niegłupie? Kto wie, co okaże się błędem?

 

Przemieszczenia

Załamałam się. Po raz pierwszy. I pewnie nie ostatni. Ale o tym to chyba nie warto…

Piszę z pokoju znalezionego przez moją siostrę na ejrbienbi.  Jestem przekonana, że dobrze to napisałam. Dobrze jest wziąć długi, gorący prysznic, zobaczyć się w lustrze, zrobić pranie, wyciągnąć swobodnie na dużym łóżku. Chociaż jutro na pewno będzie mi brakować esperanckiego uroku ostatnich dni.

Douglas pomógł mi z przeprowadzką z Olaf Schous gt na Christies Gata. I to jak! Wziął moją walizkę samolotową. tę, w której były najcięższe rzeczy! przygotowałam swój plecak, torbę i drugi plecak – ze swetrami, dość duży ale lekki. On mówił, że chce ze mną jechać i mi pomóc, więc dam mu ten lekki plecak, żeby wiedział, że pomaga, ale się nie przeciążył, wprawdzie trasa raczej z górki, ale, no, nie chcę, żeby coś się złego mu stało. Wracam z pracy i pytam:
– Zbieramy się? Weźmiesz ten plecak?
– A Ty nie dasz rady? Ja wezmę walizkę.
– Nie nie, po walizkę wrócę zaraz na piechotę. Nie ma sensu brać na raz, i tak nie weźmiemy wszystkiego. A ona ma kółeczka, to po nią wrócę.
– A nie weźmiesz dwóch plecaków? Ja ją już sprawdzałem wcześniej.

Zatkało mnie. Douglas zarzucił ciężką walizkę na bagażnik. Zabezpieczył. Pojechaliśmy.

Oczywiście, że super się mieszkało w klubie i spędzało czas z Douglasem.

Miałam nadzieję, że dziś znajdziemy nowe lokum. Jeden visning odwołany, drugi – nie zachwycił. Mieszkanie brudne. Bez mebli. Dość daleko od pracy.

W tak zwanym międzyczasie pojechaliśmy z Basią i Tomkiem po moją walizkę. I mogłam przepakować się. I zrobić pranie. Jestem bardzo wdzięczna Kuzynowi za przechowanie moich rzeczy. I Tomkowi i Basi za przewóz. I Douglasowi za wszechstronną pomoc. I wszystkim, którzy dziś napisali kilka miłych słów swojej znajomej Annie.

Dobranoc!