Przedświąteczny piątek w pracy

Moc atrakcji w pracy:

  1. Basia wstała o 5 i przyniosła ciepłe słodkie bułeczki,
  2. Na paśniku pojawił się również bezglutenowy tort owocowy i brownie autorstwa bezglutenowej koleżanki,
  3. Na biurkach czekały na nas wytłuczki z drobnymi przedświątecznymi prezencikami (czekoladowe zające, maleńka doniczka i nasiona rzeżuchy, jajkowata świeczka),
  4. Comiesięczna aktywność w ramach budowania zespołu miała tym razem kształt quizu, który nie był jakoś szczególnie sensowny, ale moja drużyna (Bojan, Soh, Jarle, Pia, Youki, ja) – wygrała,
  5. Påske loteri – w Wielkim Poście można było kupić losy i teraz wylosować słodycze i wina. 

Bawi mnie ta praca tutaj.

Dzień kobiet, pożar i słodycze

Wczoraj zapytałam Soheili, jak to w tej całej Norwegii: dzieciaki w przedszkolu czy w szkole obchodzą dzień kobiet? Albo w pracy?
– W pracy nie, w przedszkolu też nie. A że to pierwszy rok córki w szkole, to zobaczymy. A w Polsce?
– U nas to chłopcy dają dziewczynkom kwiatki w szkole. I potem w pracy też, taka tradycja – opowiedziałam.
– Bojan, słyszałeś? – zażartowała Basia.

Bojan usłyszał. I przyniósł po różyczce dla każdej z nas. Ależ było zaskoczenie! Pierwszy raz babki dostały tu kwiatki na dzień kobiet!

Basia z kolei zadbała o wszystkich, wstając po piątej i piekąc bułeczki. Do pracy przyniosła pół ciasta marchewkowego i ciepłe, upieczone przed świtem, bułeczki.

Poza tym w pracy atmosfera zrobiła się gorąca, bo trzeba było wyłączyć wentylację. Bo w sąsiedztwie wybuchł pożar. Okazuje się, że to skład śmieci, przygotowanych do przetworzenia.

– No to udał się ten recycling – podsumował Bojan.

Waffle w pracy

Jak to trafnie określiła Basia: gdy mikrofalówka się zepsuła, to nastąpiła wielka smuta, następnie wielka zrzuta, a dziś – długo wyczekiwane – wielkie żarcie!

Soheila zebrała więcej pieniędzy, niż trzeba było wydać na nową mikrofalę, więc kupiła też gofrownicę. Norweskie waffle to polskie gofry.

Słodki wpis i dziękuję za uwagę – lecę awaryjnie do Polski, więc zapewne do wtorku nic nowego się nie pojawi.

Praca, zabawy i sprzęty

W ramach poprawy komunikacji i ducha zespołu przełożeni, nie bez konsultacji z podwładnymi, podjęli decyzję: będziemy się bawić! I to nie jest żart.

Już w zeszły piątek odbyła się pierwsza zabawa: bieg z zadaniami, dookoła budynku. Organizatorami była jedna z grup roboczych i członkowie tej grupy stanęli w odstępach około pięćdziesięciometrowych i zatrzymywali grupy biegnących, by dać im zadania: quiz o igrzyskach zimowych, rzucanie piłkami do kubła czy przebijanie balonów rzutkami. I dalej: biegiem po lodzie (upewniłam się tylko, czy złamanie nogi będzie się liczyło jak wypadek przy pracy)…

Soheila i Bojan ledwie zdążyli na ten bieg, bo kupowali mikrofalówkę. Zrzuciliśmy się na nową, bo stara się zepsuła. A że zrzuciliśmy się porządnie, to został też kupiony opiekacz do robienia wafli. Duch zespołowy więc istnieje i bez biegania wokół budynku.

Znów ciemno czyli innjobbing

Ledwo ogłosiłam, że wracam do domu za dnia i napawa mnie to radością – już się to zmieniło. Na moje własne życzenie kończę pracę o 16:00. Po zmroku. Nie wynika to z mojej potrzeby umartwiania się, ale z chęci spędzenia czasu z gośćmi, którzy przyjadą na sobotę, niedzielę, poniedziałek.  Odrabiam więc poniedziałkowe godziny. Na zapas. Innjobbing czyli odrabianie.

Skoro jesteśmy przy pracy – mój trener ostatnio zawołał mnie, by spytać, czy to rodzina:Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. I cieszę się, że nie tylko ja czytam sobie artykuły historyczne w pracy. I zastanawiam się, czy zacznie mnie traktować jak szlachciankę.

Praca w piku

Ostatni dzień pracy przed Świętami. Pracując w firmie dostarczającej paczki ma się w takim czasie pełne ręce roboty.  Język korporacyjny podpowiada specjalną nazwę: peak season. Więc pracujemy w piku. To ostatni dzień pracy z 19-dniowego ciągu (od 4ego grudnia nie miałam weekendu, zapraszali – to robiłam nadgodziny. Obie robiłyśmy).

Poza klikaniem były dziś w programie rozliczne atrakcje. Nawet się nie spodziewałam, że tu tak poważnie się podchodzi do świątecznych śmiesznych przebran. A podchodzi się. Bardzo serio i dzięki temu jest bardzo śmiesznie. I gwóźdźprogramu: Julelunsj – czyli poczęstunek, przy którego okazji rozdano tradycyjnie pudełka ze słodyczami i  odbyła się loteria – również ze słodyczami, ale tez z alkoholem.

Tym optymistycznym akcentem – żegnamy się z pracą i lecimy do domów.

Pierwszy raz wracam do domu na Święta Bożego Narodzenia. Wracam z daleka. Oczywiście, denerwuję się podróżą. Jak zawsze, gdy mi zależy. A dziś – bardzo mi zależy.

Luciadagen

Dziś świętej Łucji. W pracy – Linda, Yiming i Beate zrobili tradycyjny pochód (Beate pięknie śpiewała, idąc przez biuro w ciemności, ze świecami) i poczęstowali wszystkich bułeczkami – lussekatter. W krajach nordyckich, przede wszystkim w Szwecji, świętuje się ten dzień w ciekawy sposób – z ogniem na głowie, z piosenkami i zabarwionymi szafranem bułeczkami. Ale powody, dla których czci się sycylijską świętą akurat tutaj, akurat w taki sposób – później. Najpierw opowiem o samej świętej.

Wszystkie źródła (losowo wybrane strony internetowe plus artykuły wikipedii w trzech językach) są zgodne względem pochodzenia Łucji: była z zamożnej sycylijskiej rodziny i żyła na przełomie II i III wieku. Wszyscy są zgodni co do tego, że padła ofiarą prześladowań za wiarę ze strony władz. I wreszcie zabita. Ale jak do tego doszło? Możliwe, że modliła się po prostu o uzdrowienie matki, a jak ta wyzdrowiała i szczęśliwa dziewczyna rozpowiadała o tym, władze stwierdziły, że robi za dużo szumu wokół swojej wiary i zareagowały. W innej wersji udała się na pielgrzymkę do św. Agaty, miała wizję świętej, która jej powiedziała, że umrze jako dziewica i męczennica. Łucja zamiast zaraz starać się uciec przed przeznaczeniem w ramionach swojego narzeczonego – po powrocie zerwała zaręczyny, a odrzucony młodzieniec doniósł na nią władzom. Mogła jeszcze kilka lat wcześniej zaplanować sobie karierę klasztorną, o czym nie powiedziała rodzicom, którzy znaleźli dla niej partię… Odmówiła zaręczyn i niedoszły doniósł.

Co do tego, co działo się potem, też nie ma zgodności. Raczej władze starały się rozdziewiczyć męczennicę w burdelu. No i nie szło. Według niektórych sama sobie wykłuła oczy, żeby być mniej atrakcyjną. Według innych – to te oczy jej wydłubano – w ramach tortur. A do zamtuza nie dojechała, bo wóz przymarzł. Do stosunku nie doszło. Za to spalono ją na stosie lub polewano wrzącym olejem, lub raniono mieczem, w każdym razie nic jej się nie działo. Umarła po ostatnim namaszczeniu. To daje do myślenia – ostatnie namaszczenie ją ostatecznie dobiło.

Pytanie: czym zasłużyła sobie Łucja na uznanie na dalekiej Północy? Odpowiedź: niczym.

Po prostu wspomnienie Łucji w Kościele przypadało  13.12 – w kalendarzu juliańskim to najkrótszy dzień a najdłuższa noc roku. Ten termin zarezerwowany był już dla Lussi – okropnej wiedźmy, patronki czarów i wróżbiarstwa. Kościół zaproponował w miejsce pogańskiej czarownicy najpierw diabła – Lucyfera, który jest wszak władcą ciemności. Potem dorzucił jeszcze w miejsce starej, brzydkiej baby – młodą dziewicę. To przekonało byłych wikingów, zwłaszcza, ze obrzędy mogły zostać łatwo przemianowane: ogień dalej mógł rozświetlać długą, zimną noc. Z tego wszystkiego ulepiło się święto, łączące elementy pogańskie i chrześcijańskie. Mój ulubiony zlepek.

Po  pracy zapaliłam już 2 chanukowe świece i szamesz. Potem poszłam pomóc Douglasowi z dostosowaniem sidejo – klubu esperanckiego – do spotkania przedstawicieli wspólnoty mieszkaniowej. Stamtąd poszłam do biblioteki ( z książki o strasznych stworzeniach okołoświątecznych wiem o Lussi – wiedźmie.

Padał przepięknymi wielkimi płatkami puszysty, cichy śnieg. W oknach świeciły gwiazdy. I świece.