Norweskie pieśni

Spacer szybkim krokiem na norweską mszę świętą – żeby posłuchać, poczytać, pośpiewać, robić to, po co się przyjechało.

W Piśmie Świętym, kiedy Jezus mówi uczniowi, że nie wystarczy przebaczyć siedem razy, należy przebaczyć i siedemdziesiąt siedem – z ambony słychać „siv og sytti” – to stary sposób budowania liczebników po norwesku, analogiczny do niemieckiego systemu. Obecnie już się raczej powie syttisju/syttisiv. Kiedyś jednak język norweski pozostawał pod bardzo silnym wpływem niemieckiego. To taka ciekawostka przy okazji Ewangelii.

Bardzo spodobała mi się jedna z pieśni – proszę, ktoś może doceni. Jest piękna.

Poza Mszą, spacerem – leniwa, ładna niedziela: dobry obiad (placki gryczane ze śmietaną), wieczorem – film – pierwsza część „Dziewczyny, która igrała z ogniem” w szwedzkiej wersji językowej, z norweskimi napisami. Razem z Basią oglądamy wieczorami Millenium. Jest dobrze.

Maraton w Oslo

Już wczoraj w centrum widoczne były przygotowania do dzisiejszego maratonu. A że niektórzy z nas są stałymi bywalcami takich imprez i uwielbiają maratony (mogą na nie patrzeć godzinami) – musiałyśmy się tam wybrać i „zaliczyć” kolejną atrakcję na naszych wakacjach.

Ludzie rzeczywiście biegli. Nad trasami, w najruchliwszych miejscach, zrobiono „przepławki” – tak, że niemal nie przeszkadzaliśmy biegającym.

Start i meta znajdowały się między Rødhusem a portem. I akurat, gdy doszłyśmy do centrum, ruszała kolejna tura biegaczy – półmaraton:

Kolejna atrakcja Oslo – zaliczona. Spacer po mieście również. Z tak pięknej pogody trzeba korzystać. A to miasto – cóż, można było trafić dużo gorzej. I choć nie jest to Bergen (ach, jak przypomina się bieg siedmiu wzgórz w Bergen!), to Oslo też potrafi być piękne.

 

Kulturnatt

Dziś nieoczekiwany a wspaniały dzień. W dużej mierze dzięki Basi, która znalazła informację o nocy kultury w Oslo (coś jak majowa Noc Muzeów we Wrocławiu). Wiele muzeów otwierało swoje podwoje, zorganizowano kina na świeżym powietrzu w kilku dzielnicach, nawet łódeczka zabierała ludzi na rejs po fiordzie (ale późno, bo po zachodzie słońca).

Z bogatej oferty wybrałyśmy ogródek przy fabryce Frei (z nadzieją na czekoladowy poczęstunek), Storting i koncerty w katedrze. I z takim planem w głowach ruszyłyśmy na miasto.

  • http://oslokulturnatt.no/hva-skjer/freia- Freja nas nie zawiodła. w małym parku można było podziwiać dziewczynę na misiu (Piken på bjørnen) Vigelanda, kopię Nike z Samotraki („I temu jedynie zazdroszczę Dla którego w porywie swym straciłaś głowę„), można było rzucić krową do wiadra (serio serio – kaste kua!) i zakręcić kołem fortuny, a w sali – podziwiać największą prywatną kolekcję bazgrołów obrazów Muncha. I, oczywiście, przy tym wszystkim zajadać pyszną czekoladę Frei.

Po obowiązkowych zakupach, bogatsze o czekolady i przesłodzone poczęstunkami – ruszyłyśmy na parlament. W długiej kolejce odpoczęłyśmy i upewniłyśmy się, że to był dobry wybór (miliony much nie mogą się mylić). I po kontroli bezpieczeństwa weszłyśmy do Stortingu – http://oslokulturnatt.no/hva-skjer/kulturnatt-pa-stortinget:

W sali obrad znajduje się obraz nawiązujący do samego początku Stortingu –Eidsvold 1814  Oscara Wergelanda. Uważam, że to wzruszające i piękne. Wystrój sali obrad – niemal niezmieniony od samego początku (jeden z przewodników powiedział, że obicia foteli były na początku zielone).

W mniejszej sali obrad posłuchałyśmy wykładu o obrazach, znajdujących się w galeriach parlamentu. Później, spacerując po tych galeriach – rozpoznawałyśmy obrazy.

Oferta dla najmłodszych – klocki lego i kolorowanki, i zdjęcia na instagram – to lubię 😉

Zmęczone, wracając już powoli do domu, zajrzałyśmy do katedry, gdzie chór odśpiewywał religijną pochwałę Marii – gwiazdy morza. Koncerty odbywały się co godzinę: http://oslokulturnatt.no/hva-skjer/kulturnatt-i-domkirken- Było magicznie.

Po takim wstępie to będzie naprawdę bardzo, bardzo god helg!

Krwiodawstwo

Będąc w Polsce oddałam krew. Jestem dawcą od kiedy tylko mogłam zacząć. Pierwszy raz oddałam krew w Wielki Czwartek 2007 roku. Od tamtej pory dłuższą przerwę zrobiłam sobie tylko raz – gdy pojechałam za pierwszym razem do Norwegii.

W Norwegii nie mogłam oddawać krwi. I nadal nie mogę. Tu trzeba: ważyć minimum 50 kilo, mówić płynnie po norwesku i mieć norweski numer personalny (fødselsnummer). Du må veie over 50 kg, beherske norsk skriftlig og muntlig og ha norsk fødselsnummer. W 2011 nie spełniałam żadnego z tych warunków. Teraz spełniam dwa, a w październiku – ostatni warunek zostanie spełniony i będę mogła oddać krew tutaj. Zastanowię się, czy będę chciała. Jednak krew nie woda.

Pamiętam dobrze moje zdziwienie na wieść o tym, że nie można oddać krwi, nie znając języka. Ale jak to – myślałam, – czy coś się zmienia we krwi, gdy zaczynasz mówić w danym języku?  Szukałam rozwiązania tej zagadki.

Rozwiązanie nie było skomplikowane – w Norwegii w taki sposób podchodzą do ochrony danych osobowych. Dokładniej – chodzi o pytania w formularzu – musisz je zrozumieć i udzielić odpowiedzi, by móc oddać krew.  Pytania dotyczą stosunków seksualnych – dlatego nie ma opcji,  żebyś pojawił się w punkcie z kolegą, partnerem – tłumaczem. Bo nikt nie może ograniczać Twoich odpowiedzi.

Personnummer, nie D-nummer, bo zapewne chodzi o rejestrację, o to, żeby być na stałe. A 50 kilogramów – obowiązuje w większości krajów, chodzi o to, żeby ubytek pół litra krwi nie zagrażał dawcy.

Nie mogą też krwi oddawać homoseksualiści. Menn som har hatt sex med menn siste året. Ergo – przed oddaniem krwi – rok celibatu.

Mam nadzieję, że zaciekawiła Was tematyka krwiodawstwa. Jeśli ktoś się zastanawia, czy warto – warto. Igła jest gruba, żyły ciasne, ale warto. Blod kan ikke lages, det må gis. Poza tym w dniu oddania krwi jedno piwo zapewnia już helikopter w głowie. Więc – jest ekonomicznie.

Wszystkie cytaty pochodzą z oficjalnej strony norweskiego Czerwonego Krzyża: www.giblod.no
Najdokładniejsze informacje o oddawaniu krwi w Polsce znajdują się tutaj: www.rckik.wroclaw.pl
A ja oddaję krew regularnie w Szpitalu Wojskowym: www.wckik.pl/wroc.php

Oslo wg Pauli

Dziś Paula zwiedzała miasto. Robiła to po swojemu i zwracała uwagę na inne rzeczy, niż zazwyczaj turyści. Nie wspinała się może na rzeźby (to moja domena), ale za to poznała dziwnego Norwega, Randalfa, z którym obrali ten sam kierunek  –  Bygdoy. Po drodze takie oto widoki postanowiła utrwalić:



Wracając na Loeren zmokła doszczętnie, ubrania i kurtka suszyły się na podłodze w łazience. Ale to nie zatrzymało Pauli i wspólnie poszliśmy na zakupy. Oto jej łup:

 

* wszystkie użyte zdjęcia są autorstwa Pauli. Ja dziś siedziałam w pracy, a Blachow, zmęczony wczorajszym (i w sumie całym weekendem) pracował z domu.

*** wszystkie łupy Pauli zostały zaanektowane na lotnisku. Puszek i past nie da się wywieźć z Norwegii – podobnie jak brunnost są traktowane jak płyny.  Co ciekawe – polskie kontrole przepuszczają zarówno puszki jak sery (przywieźliśmy w sumie z 3kg sera i kilka puszek z mięsem i makrelą.

Powrót we trójkę

Do Oslo nie wróciłam sama, a ze wsparciem – przylecieli ze mną Blachow i Paula. Lot był piękny. Znów zrobiłam zdjęcia – bo mam się gdzie nimi podzielić. Tutaj:

Z lotniska zabrał nas Marcin, który odezwał się na grupie fb, kiedy wsiadaliśmy do samolotu (on też wsiadał, ale w Katowicach). W mieszkaniu rozpakowałam zapasy, niektórzy się przespali…

Ruszyliśmy na miasto późno, zaszliśmy do Opery, gdzie Paula podziwiałam krajobraz budowlany, a ja zaprzyjaźniałam się z mewą. Potem tygrys przed dworcem, storting z lwami, pałac, spacer z powrotem…

Jutro odpocznę w pracy.

Piątek – przed powrotem

Cała jestem czekaniem. Każdy gest dzisiaj jest czekaniem, każdy wypełniony obowiązek, spakowany drobiazg – wszystko. Już jutro jadę-lecę-jadę do domu.

50 długich dni bez niemal wszystkiego, co stanowiło moje życie od kilku lat. 50 dni bez Blachowa. 50 dni z dala od ukochanej strony świata.

Idę spać, bo za 7godzin ruszam.

PS. jako że jest to pamiętnik czasu emigracji, a od jutra następuje dla mnie zawieszenie tejże – pozwolicie, że nie będę pisać. Następny wpis we wtorek.