Jagody, grzyby i panorama miasta

Wróciliśmy z Grefsenskog. Zmęczona, lecę obierać grzyby, a wcześniej – krótko: było wspaniale.

Najpierw pojechaliśmy nad jeziorko Trollvann – nad trolową wodę. Pospacerowaliśmy tam, rozgrzaliśmy się, było bardzo miło. Rzucił się nam w oczy jeden grzyb, ale  – pojedynczy? Bez sensu…

Potem przenieśliśmy się dokładnie tam, gdzie powinniśmy – gdzie w lesie czaiły się jagodziny i grzyby, a Tomasz mógł się spokojnie zaczaić na widok.

Gdy niebo zaczęło się czerwienić, usiadłyśmy za Tomaszem i obserwowałyśmy niebo, miasto, jego. Rozmawiałyśmy o świętach i różnych rodzinnych sprawach. Miasto zatapiało się w mroku. Potem się z niego wyłoniło jeziorem świateł. Potem zrobiło się zimno. I wróciliśmy do domu.

Mosty i rzezby

Dzień był tak ponury i smętny, że nie ma o czym pisać. Dlatego przedstawiam rzeźby, spotkane na Ekebergsletta. Widoczna powyżej baletnica wygrywa w kategorii najładniejsza rzeźba. Reszta… cóż – zostawiam do oceny indywidualnej.

Vigeland:

Marylin:

Lewitująca baba:

Dali:

Stoją sobie w parku takie dziwności. Ładne koło brzydkich, dziwne koło normalnych. Ah, no najbrzydszych to nie fotografowałam, ale wierzcie, są też naprawdę brzydkie.

Zainteresował mnie też most na Ankerbrua. Na obu krańcach, po obu stronach stoją rzeźby – dwie kobiety i dwóch mężczyzn, wszyscy nadzy, wskakują na zwierzęta: mężczyźni dosiadają konia i łosia, kobiety – niedźwiedzia i byka.

Ten wpis służy głównie przekonaniu samej siebie, że Oslo nie jest nudne  ani szare, ani tak ponure jak dzisiejszy dzień.

Ciasto, rozmowy o ciałach, poczta

W UPSie dziś rocznica, a więc pojawiły się dwa torciki. Obyło się bez jakiś bardziej podniosłych czy motywacyjnych mów, za to z loterią, przy pomocy której rozdano pracownikom torby z logiem i breloczki. A potem nastąpiła ta część z ciastem i było słodko.

Niestety, potem atmosfera się trochę skiepściła, gdyż padła klimatyzacja. Na szczęście zimna woda i owoce pomagały przetrwać.

Być może to ten właśnie klimat wpłynął na tematykę rozmów w kuchni. Zastałyśmy w niej Lo, Yiminga i Sohitę – rozmawiających o różnych formach pochówków w różnych kulturach i religiach. Pogadaliśmy też o cenach sprowadzania zwłok między krajami… ‚et lik’ oznacza zwłoki. Nadspodziewanie przydatne słowo.

Po pracy udaliśmy się na pocztę, by uiścić opłatę za kolejny miesiąc mieszkania. Nasza droga przez mękę z bankiem norweskim trwa, opiszę ją gdy uda się dojść nią do końca.

 

Niedziela w Vigelandsparken, Akerbrygge i in.

Słońce dziś kontynuowało. Było pięknie, ciepło, jasno, kolorowo. Wykorzystaliśmy to na długi spacer po mieście.

Park Vigelanda…

(W parku, przy fontannie znalazłam taką na przykład płaskorzeźbę – zadowoloną kobietę na porożu łosia. Cóż – potem znalazłam takiego łosia, na jakiego ja bym chętnie wsiadła. Tęsknię za moją 125tką)

…zamek królewski, pod nim zmiana warty, dalej storting, nad morze…

…długi spacer po Akerbrygge…

…dalej pod operę…

…przez dworzec i Karl Johanns gate…
(schodziłam dziś całe Oslo)

…aż pod kościół – na angielską mszę.

Psalm został odśpiewany fantastycznie. Melodia zupełnie mi nieznana. Wzruszająca, podniosła, niesamowita. Inne piosenki zupełnie w moim stylu – gitara, tamburyn, oazowe, zabawne melodie. Jestem szczęśliwa.

Zwiedzanie, słonce, plaża

Zaczęło się zwiedzanie, oglądanie miasta.  A że zarówno zapał Tomka jak i pogoda przywiedziona przez Julię sprzyjały – to oglądanie miasta udało się nadzwyczajnie. Tomasz zadbał nawet o zgranie odwiedzanych miejsc z pozycją słońca. Optymalizacja procesu krajoznawczego na poziomie eksperckim.

Tak więc najpierw pojechaliśmy na punkt widokowy, z którego pochodzi powyższe zdjęcie – panorama. Oglądaliśmy widoki, spacerowaliśmy po lesie, podziwialiśmy/wyśmiewaliśmy rzeźby w lesie (pokażę je innym razem, żeby nie przeładować dzisiejszego wpisu), robiliśmy zdjęcia. Dużo zdjęć. Słońce świeciło, grzało, w swojej czerni wygrzewałam się jak jaszczurka.

Zresztą, za chwilę, gdy podjechaliśmy na Bygdoy (bynajmniej nie w celu odwiedzenia znajdujących się tam muzeów), właśnie jak jaszczurka nagrzewałam się na skałkach. Przed wejściem do wody!

Popoływałam trochę. Niedługo, bo woda jednak zimna. Ale i nie za krótko, bo cóż byłby za sens moczyć czarną bieliznę (oksymoron), zastępującą kostium kąpielowy? Cała ekipa pływała. A później grzała się w słońcu.

Spacerując wzdłuż brzegu znajdowaliśmy małe cuda – a to muszelki, to krabiki (same pancerze), to rozgwiazdę. Pierwszy raz widziałam rozgwiazdę! Leżała w kałuży na skałach i się nie ruszała, myślałam, że nie żyje, ale, urzeczona jej intensywną barwą, chciałam i tak zrobić jej zdjęcie. Wyciągnęłam ją przy pomocy muszelki na kamień, a ona zaczęła się ruszać! Jak dziwnie poruszają się rozgwiazdy! Wrzuciłam ją do morza (myślałam o zostawieniu jej w kałuży, ale Tomasz zauważył, że ugotuje się tam żywcem…).

Naszym celem były klify, ale doszliśmy tylko do mniejszych, podobno dalej były większe, jednak zmęczenie nóg oraz – a raczej przede wszystkim – kończący się czas wykupionego parkingu, kazały nam wracać.

Wróciliśmy o samochodu, ale przecież jeszcze nie do domu. Zahaczyliśmy o skocznię Holmenkollen – skocznia skocznią, ale ten trol, stojący naprzeciwko, i ten widok z góry na fiord!

Wróciliśmy naprawdę setnie zmęczeni. To był wspaniały, wspaniały dzień. Na koniec nie bez znaczenia były fiskeboler i wspólne oglądanie zdjęć – te tu to tylko ot, na szybko wgrane zdjęcia z mojej komórki, ale w albumie po powrocie do Polski znajdą się dużo piękniejsze i raczej nie mojego autorstwa.

 

 

1.paczka, 1.gość, „Paradyzja”

Dziś ważny dzień – przyleciała do nas Julia, siostra Tomka. Pierwszy gość w domu. Jest fantastycznie.

Po pracy Basia z Tomkiem pojechali po gościa, a ja poszłam na pocztę. Tam czekała na mnie paczka – pierwsza paczka, nadana przez Bartka, z pozdrowieniami od niego i od Portu Rowerowego – w paczce część do przytrzymywania siodełka roweru, ta, która się odgięła, a nowa wygląda na dużo porządniejszą. I niespodzianka (zapowiedziana) od Bartka – śliczna empetrójka, zielona, na miniSD, więc będę już mogła nagrać taką muzykę, jaką chcę (stara empetrójka okazała się za stara, by znaleźć dla niej sterowniki na nowym systemie w komputerze). Radość z pierwszej paczki i z faktu, że poczta jest tak bardzo blisko – bezcenna.

Przy pysznym obiedzie przygotowanym przez Basię poznałam Julię. Basia przygotowała makaron z krewetkami, nadspodziewanie dobry, zważywszy, że to pierwszy raz, kiedy przygotowywała krewetki. Ja tam nie umiem gotować jednak. Za to jeść tak!

Cała trójka wyszła na spacer, ja – przygotowałam połączenie z Wrocławiem, by w Dyskusyjnym Klubie Książki Fantastycznej im. Leonarda Nimoya porozmawiać o „Paradyzji” Zajdla. Książkę przeczytałam wczoraj, nie po raz pierwszy, i przypomniałam sobie dokładnie, za co ją uwielbiam. Należy do moich ulubionych, choć trudno mi wybrać jedną spomiędzy pozycji Zajdla…

Wspaniale jest móc się spotkać z Klubem. Odrobina normalności, mimo całej dziwności sytuacji. Jestem wdzięczna Magdzie za użycie nowoczesnej technologii przewidzianej przez Zajdla (i nie tylko jego) i usadzenie mnie w fotelu.

To był wspaniały dzień. Jeden z najlepszych.

Sztuka z natury dziwna

Kontynuuję chorowanie prawego oka. Z tej okazji ograniczę liczbę pisanych słów i zaprezentuję sztukę z natury dziwną, występującą na naszym osiedlu.
Powyżej – rozkawałkowana i krzywo sklejona kobieta. Symbol tego, że czasami próbuje się coś naprawić i nie wyjdzie. Na przykład stłuczony kubek. Albo baba. (A tak serio, to akurat ta jedna rzeźba mi się podoba. Dlatego jest okładką tego wpisu).
Dziwne coś:

Skąd bierze się ta „sztuka”? Jest pewna teoria: kawałki tej „sztuki wyrastają z ładnie skoszonych trawników tudzież zadbanych klombów, więc jest możliwe, że to taka transakcja wiązana: studenci/absolwenci tutejszego ASP mogą postawić swoją maszkarę w uzgodnionym miejscu pod warunkiem, że będą potem kosić trawnik, na którym ona stoi. I wszyscy zadowoleni.

Koleś na koniu, uprowadzający nagą babę. Proszę:

Na koniec – smaczek. Bekonowy. Świnia jak te z Folwarku zwierzęcego Orwella. Wierni czytelnicy mogą pamiętać, że już jedna świnia była , pojawiła się – we wpisie indukcja i spacer. Nadzy ludzie i świnie to popularny motyw. Śmiejemy się, że świnie to nasi osiedlowi strażnicy.

Na koniec zapewnię – w końcu pozwiedzam z Oslo. Ale takie rzeczy zostawiam na czas, gdy przybędą goście. Gości ugościć i pokazać im Oslo – a przy okazji samej sobie przypomnieć.
Już jutro – Pierwszy Gość!