Wkurzający Wtorek

To dziś ten dzień! Klucz do mieszkania uzyskany! Właśnie – klucz. A nie klucze. Bo Chris z firmy leie-bolig pomylił klucze. W związku z tym Wielka Przeprowadzka się nie dokonała, zacznie się jutro. Ale mieszkanie zostało sprawdzone – np. tu kiedyś może stanie kanapa:

A jedyne jak na razie miejsce do przesiadywania w salonie – to blat w kuchni:

Widok z mojego pokoju też jest niczego sobie:

Problem pierwszego świata też się pojawił, albowiem w mojej szafie brak drążka na wieszaki. Drążek na wieszaki w szafie na ubrania – ważna rzecz. I nawet nie sądziłam, że będę potrafiła powiedzieć Chrisowi, o co chodzi. Ale proszę – lata odpraw celnych towarów i irytacja mogąca odblokować nieznane mi pokłady norweskich słów w głowie – i można przekazać tę ważką informację.

Po powrocie z tego nie do końca udanego przekazania kluczy – porozmawiałam z Douglasem, pogrzałam się w słońcu, czytając książkę i posprzątałam kuchnię. Potem zajęłam się ściąganiem na komórkę Douglasa map google.

Aha – pierwszy Gość się zapowiedział! Więc śmiało można w ślad za tym pierwszym gościem rezerwować podłogę. Tej mamy pod dostatkiem.

Ponury Poniedziałek

„O szyby deszcz dzwoni deszcz dzwoni jesienny…”. Niby jeszcze sierpień, ale już wiadomo, że jesień idzie – nie ma na to rady.

Rano nic nie zapowiadało jesieni, rano nie chciało się wierzyć w jesień. Droga do pracy – ostatnie kilka razy ta dłuższa, ale piękniejsza – jak z obrazka. Jak droga polna, jak ścieżka wiodąca w nieznane. Nieznane okazuje się jednak znajome i zwyczajne – przygotowywanie deklaracji celnych, telefony do klientów, ustalanie ich tożsamości. Wszystko w normie.

Dziś poznałam Beatę – kiedyś była u nas we Wrocławiu, ale zupełnie nie pamiętałam jak wygląda. Ale oczywiście, że ją poznałam. Wymieniłyśmy pozdrowienia, grzeczności, tak samo, jak z Moniką, której biurko chowa się za plecami Basi.

Za oknem świeciło słońce, grzało przyjemnie w plecy, kiedy z pracy podjechałam do Kiwi, żeby kupić kneippa (w planie miałam tosty z awokado). 

O 15:00 kończymy pracę, wychodzimy. Pochmurno, wieje. Odpinamy rowery. 15:05 zaczyna padać. I Już nie przestaje.

Fenestron pluv’ batas, pluv’ batas aŭtuna
Kaj plaŭdas senĉese, enue, grizbruna…
Pluv-gutoj frapetas laŭ ritm’ neŝanĝema,
Plor’ vitra, son’ vitra… funebra kant’ ĝema
Kaj grize lum’ brilas, dum tago sensuna…
Fenestron pluv’ batas, pluv’ batas aŭtuna…

W klubie Douglasa nie było. Pojechał do Hurdal, dopilnować spraw mieszkania. Bo w Hurdal ma mieszkanie. Posiada je, ale wynajmuje, mieszka w Oslo. Mówi, że to mieszkanie kupił na stare lata. Przeniesie się tam, kiedy poczuje się stary. Mam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.

Deszcz za oknami. Popracowałam nad zdjęciami. Obejrzałam film. Zjadłam owsiankę z resztą jagód i malin z lasu. 2 godziny rozmawiałam z siostrą, przeglądając finn.no. Poćwiczyłam trochę, porozciągałam się. Obejrzałam film „Jutro będziemy szczęśliwi”. Pogodny, przyjemny. Francuski język trochę tylko kaleczy uszy, cóż poradzić. Czytam „Dzienny Patrol” Łukanjenki.

Ten wpis był o niczym, mam nadzieję, że to zauważyliście. Wykorzystano w nim fragment wiersza Leopolda Staffa i przekład tegoż wiersza na język Esperanto. Przeł. Julian Tuwim.

Niepogodna Niedziela

Padało od rana. Aż z kanapy wstać się nie chciało. Tym bardziej, że nie było motywacji – Msza jest o 13 lub 14:30, Douglas dziś nie przyjdzie przed spotkaniem kwakrów, więc można się powylegiwać.

Wreszcie jednak trzeba wstać. Poszukać na finn.no przyszłego łóżka. Ale bez przesady – jest jeszcze czas. Łóżka, które można by odebrać w środę nie znalazłam. Ale za to 4 białe kubki i 4 białe filiżanki tak. Umówiłam się z właścicielką. Może nie będzie na czym spać, ale będzie z czego napić się herbaty.

Ubrałam sukienkę, glany po kolana i uzbrojona w parasol, z czytnikiem w ręce – poszłam do kościoła. Wybrałam katedrę św. Olafa, bo tam uroczystość – rocznica wyświęcenia świątyni.  Z tej okazji po komunii odśpiewaliśmy Te Deum. Byłam w tym momencie najszczęśliwszą osobą na świecie. Wszystko się ułożyło, już nie muszę się przesadnie denerwować o przyszłość, bo tylko czekać na już ustawione, umówione kroki; wszystko więc dobrze i do tego mogę na głos chwalić Boga, po polsku – słowami tego hymnu.

Gdyby następna Msza była norweska – zostałabym. Żeby usłyszeć ten hymn po norwesku i sprawdzić, czy ksiądz też tak sprytnie i sprawnie połączy w kazaniu interpretację psalmu, ewangelii i jeszcze rocznicy. Bo Polak potrafił.

Znalazłam tekst Te Deum po norwesku. W kilku miejscach nie potrafię domyślić się, jak to zaśpiewać. Poszukam nagrań.

Deg, Gud, lover vi.
Deg, Herre, bekjenner vi.
Deg, evige Fader,
ærer all jorden.
Deg lover alle engler.
Deg bekjenner himlene og alle makter.
Deg ærer kjeruber og serafer,
og med uopphørlig røst de roper:
Hellig! Hellig! Hellig!
Herre Gud Sebaot!
Fulle er himlene og jorden
av din herlighet og velde.
Deg priser apostlenes mektige kor.
Deg lover profetenes ærverdige skare.
Deg opphøyer martyrenes hvitkledte hær.
Deg bekjenner over all jorden
den hellige Kirke,
Fader, umåtelig i velde,
og din høylovede sanne og enbårne Sønn,
og Trøsteren, den Hellige Ånd.
Du er herlighetens konge, Kristus.
Du er Faderens evige Sønn.
Du er blitt menneske for å utfri mennesket
og du skydde ikke jomfruens skjød.
Du har overvunnet dødens brodd
og opplatt himlenes rike for de troende.
Du troner ved Guds høyre hånd, i Faderens herlighet.
Som vår dommer tror vi du skal komme.
Deg ber vi derfor: Hjelp dine tjenere,
som du har gjenløst med ditt dyre blod.
Tell dem blant dine hellige i den evige herlighet.
Frels ditt folk, o Herre,
og velsign din arvelodd.
Led dem og opphøy dem til evig tid.
Dag for dag velsigner vi deg,
og vi lover ditt navn i evighet og i evigheters evighet.
Verdiges, Herre, i denne dag å bevare oss uten synd.
Miskunne deg over oss, Herre,
miskunne deg over oss.
Din miskunn hvile over oss, Herre, vi som håper på deg.
Til deg, Herre, har jeg satt min lit,
la meg ikke bli til skamme i evighet.

Potem spacerem poszłam po kubki i filiżanki. Spacer był przyjemny, mimo deszczu. Glany plus parasol dobrze mnie chroniły. Szłam przez park prowadzący do Akersveien. Mają tam mostek specjalnie przeznaczony dla zakochanych miłośników kłódek.

Wyszło słońce, wysuszyło mokre od deszczu ławki. Wracając więc przysiadłam na chwilę, skończyłam czytać „Opowieść podręcznej”, Margaret Atwood. Lektura mnie nie porwała. Nie mam zastrzeżeń co do treści, ale forma nie dla mnie. Może łatwo było ją przełożyć na serial. Zamknąwszy czytnik zapatrzyłam się w widok niewielkiej części panoramy Oslo.

Ponoć z Grefsensskogen widok jest oszałamiający. Zajęci jagodami nie szukaliśmy wczoraj widoków. Może poszukamy jutro, wreszcie po pracy będzie można gdzieś pojechać zamiast wciąż odwiedzać mieszkania, firmy pośredniczące, urzędy czy banki. Nareszcie.

Swobodna Sobota

Dziś był wspaniały dzień. Najlepszy jak dotąd. Słoneczny i deszczowy. Pachnący czosnkiem i jagodami. Dobry, bardzo dobry dzień.

Nie bez znaczenia jest fakt, że się wyspałam. Obudził mnie dopiero Douglas, kiedy podjechał do klubu o 9:30. Zważywszy, że położyłam się wcześniej niż zwykle – spałam wieki. Ale tego potrzebowałam.

Na sygnał Basi i Tomka podeszłam na Carls Berner Plass, tam – na pocztę. Opłaciliśmy mieszkanie. Obliczanie tego było koszmarne, ale już za nami.
Wracając, zrobiłam zakupy – jak mi Douglas tłumaczył – nie w norweskim, tylko w imigranckim sklepie. Wracając – znalazłam czterolistną koniczynkę – to znaczy, że moje zwykłe szczęście do mnie wraca, wszystko będzie dobrze.

 

W klubie zrobiłam obiad dla siebie i dla Douglasa. Spaghetti z czosnkiem, smażone, do tego ser i fiskeboller. Spaghetti z czosnkiem. I z pieprzem. Przypominają się czasy fantoftu, nasze obiady z Asią, z Alexem, Veronicą, Iris, Kate i Karą. Mój pierwszy norweski wypad.
Czosnek jest zdrowy – a ja mam zamiar nie chorować. To głupie – chorować w Norwegii. Dlatego w mojej diecie muszą być owoce, czosnek, cebula.

W trakcie obiadu wszedł znajomy Douglasa, esperantysta spod Bergen  – Borg. Świetnie się rozmawiało. Jego Esperanto było piękne, zadbane i bogate. Z jakim zdziwieniem przyjęłam informację, że od ponad roku z nikim nie rozmawiał w tym języku! Ma problemy rodzinne. O których bez zająknięcia mógł opowiedzieć – włącznie z opisem procedury przekazania szpiku od członka rodziny po wyczyszczeniu z antygenów. Niesamowite, czego można się przypadkiem dowiedzieć. Za takie przypadkowe spotkania – kocham Esperanto.

A potem pojechałam rowerem za Grefsen – do grefsensskogen.

Resztę dnia spędziłam w lesie  – na jagodach.  Zebrałam trochę ponad kilogram jagód. I wystarczająco dużo od razu zjadłam, by czuć błogie zadowolenie. Po powrocie zaproponowałam Douglasowi jagody – mirteloj. Nie odmówił. Zjedliśmy razem z płatkami owsianymi, bananami i mlekiem.

 

To był naprawdę, naprawdę dobry dzień.

Pogody-niepogody

Dziś do pracy na szóstą, żeby wyjść wcześniej. A jeszcze wcześniej niż szósta – żeby wziąć prysznic. Uroda drogi mi to wynagrodziła. Mijane osty przypomniają pielgrzymkę na Jasną Górę. Te pielgrzymki właśnie teraz idą przez Polskę.  Dobrze było w tym uczestniczyć.

Pogoda olśniewająca, rześko, przejrzyście, pięknie.

I, zupełnie jak w domu, i teraz mam do pracy – pod słońce. Więc jadę prosto w jego promienie. Ta droga jest bardzo przyjemna i będzie mi jej odrobinkę brakować…

Chciałabym napisać, że przez cały dzień towarzyszyła mi radość z faktu, że podpisaliśmy kontrakt, że klamka zapadła, że klucz już w drodze a kobyłka u płota. Ale to nie prawda. W pracy zajmowała nas praca i tysiąc przyjaznych gestów, które doceniamy i jesteśmy wdzięczne.

A po pracy – kierunek Nordea. Do centrum.

Wspominałam o odwrotnej licytacji – tu 6 tygodni, tam 7?  W Nordei zachwali się, jakby co najmniej nie rozumieli zasad – i zakrzyknęli: 10 tygodni! I to nie, bynajmniej ni od teraz, zaraz. Nie. Od momentu, kiedy będziemy mogły donieść komplet dokumentów w tym zezwolenie na pobyt z policji i list polecający z poprzedniego banku. Wyszliśmy. Poszliśmy do DNB. W Sparebank też – przez internet. Zobaczymy, kto pierwszy – DNB czy spare. …

Nie będzie to najbardziej fascynujący wyścig w historii. Oba banki mają za dużo czasu.

Potem poszliśmy posiedzieć w słońcu w centrum, pod stortingiem. Cudowna chwila wytchnienie.

To, co nastąpiło potem, najlepiej nazwać nietaktem meteorologicznym.

 

Cyrograf

Stało się. Podpisano, mieszkanie będzie nasze. Wynajęliśmy. Kto wie, czy na dobre, czy na złe, kto wie, czy jeszcze nie będziemy żałować. Ale na żale przyjdzie czas. Teraz – ulga.

Będziemy mieszkać 7 minut rowerem, 20 spacerem od pracy. Podobna odległość dzielić mnie będzie od klubejo. Mieszkanie przestronne, puste, nowe. Balkon. Trzecie piętro (zainteresowanym, którzy słusznie kojarzą, że sprawa toczyła się między parterem/pierwszym piętrem a trzecim/norweskim czwartym wyjaśniam: to będzie drugie/norweskie trzecie piętro, tuż pod tym, które wczoraj oglądaliśmy). Takie samo w planie.

Telefon, gdy byłam w pracy. Radość – moja i Basi. A potem – droga przez mękę. Przeczytaj bowiem kontrakt i podpisz. Przeczytaj kilka stron, drobnym maczkiem, w języku bądź co bądź obcym i na papierze wcale nie radośnie przyjaznym, wcale nie śpiewającym. No i czytałyśmy.

Zaczęłyśmy z energią.

Było coraz gorzej…

Padałyśmy na twarze po całym dniu pracy – jeszcze takie „przyjemności”, na co to komu, może zrezygnujemy, może się wycofajmy, nie dla nas mieszkania. Ale przemy dalej.

Ostatnie pytania. O co tu właściwie chodzi, a jak mamy segregować śmieci, a protokół odbiorczy to we wtorek?

Koniec. Możemy już iść. Wszystko, co się miało stać – stało się. A wszystko to – Bóg jeden raczy wiedzieć, czy było dobre.

A na ten koniec – zwierzę się z czegoś wstydliwego – z jedzenia. Zwykle wspomnienia z podróży to wspomnienia jedzenia. Nawet Pasek w Pamiętnikach poświęcał temu zagadnieniu niemało miejsca.  Ja nie bardzo poruszam ten temat bynajmniej nie dlatego, że nie jem lub że nie jem dobrze. Ale w dobie fb, instagrama, ba, w porównaniu z tym, czego zdjęcia raz po raz mi własny mąż wysyła (a to steki, a to pizza, a to kurczak z grilla z fasolką) – to ja nie bardzo się mam czym chwalić. Bo jak mam na zdjęciu pokazać, że masło, którym posmarowałam chleb jest przepyszne, takie jak pamiętam i jednak za nim tęskniłam? Albo że Kneipp brod smakuje dokładnie tak samo jak 6 lat temu? Albo że ten tani dżem z pomarańczy to jest dokładnie to, co jadłam na 14tym piętrze fantoftu?

Ale dziś uczciłam podpisanie cyrografu  prawdziwą jajecznicą na cebuli. Proszę, paście oczy:

 

 

Numer, bank, visning, klub

Zacznę od końca (to zdaje się pasować do tytułu strony, więc może tak właśnie należy zaczynać?) – jestem w klubie. Klub esperancki – moja kotwica w tej burzy.  I Douglas. Ja się na pewno stęskniłam trochę, ale on chyba też – dwie godziny gadaliśmy. Opowiadałam mu, o co wczoraj chodziło z tą minutą ciszy, o historii mojej babci i dziadka w czasie wojny, o Wojsku Polskim i Armii Krajowej, NSZ i innych. Razem próbowaliśmy ogarnąć, co działo się w Togo w 2004-2006. Rozmawialiśmy o Kopenhadze w latach 80tych. I o norweskich bankach oraz o zakładaniu konta w Rwandzie. I o numerach identyfikacyjnych w różnych krajach.

W ten sposób płynnie mogę przejść do tytułowego numeru – otrzymałyśmy z Basią D-numery! Czyli tymczasowy norweski PESEL. I jesteśmy dzięki temu zdolne do czynności prawnych – co uczciłyśmy wizytą w banku. Niestety, DNB potwierdziło nasze obawy i lęki – 7 tygodni. Sparebank oszacował Tomka na 6 tygodni… Jutro uderzamy do Nordei, może tam nam dadzą mniej? (Taka odwrócona licytacja).

Napisałam też do firmy od mieszkania – że już mamy D-nry i że będziemy u nich na visningu o 17:00. Odpisali, że sprawdzili nas i mogą nam wynająć mieszkanie w takim razie. Tylko że rozmawiamy już o jednym w dwóch mieszkań… Bo o piątej – super mieszkanie – droższe, ale i większe, i na 4tym piętrze. Wolimy to. Ale że to ta sama firma, i skoro wyraziliśmy też zainteresowanie tym parterowym mieszkaniem – to na na dwoje babka wróżyła.

A moim zdaniem i tak i tak dobrze – dadzą nam parterowe – ciut mniejsze, ale za to tańsze. I miejsce parkingowe dla auta Basi i Tomka w cenie. I dużo ładniejsza droga do pracy – przez park. Dadzą to na 4tym piętsze – super, 5 minut do klubu. Ale mniej się trochę oszczędzi. I właściwie jest się na placu budowy – wszędzie tam rozkopane.  I tak i tak dobrze. I tak i tak źle. Ja wolę patrzeć na to, co dobre. I przede wszystkim – chcę już mieć adres.

Na deser – uszkodziła mi się część przytrzymująca siodełko. Z obu stron – wyrobiła się. Tymczasowo problem zażegnałam, zamieniając części miejscami – ale powróci. Bo ani ja nie jestem lżejsza ani metal nie zrobił się twardszy ani lepiej wykonany. Więc – ktokolwiek wie – jak to coś się nazywa, jak kupić nowe? (W sobotę podjadę do warsztatu, ale przed sobotą – nie sądzę, bym miała znaleźć czas…)